Archiwum Polityki

Sens słowa iść

Udał się pani syn – mówi ktoś matce Krzysztofa Smorszczewskiego. On na to: ale tylko w połowie. Żartuje sobie z tego, że drugiej połowy siebie już nie ma. Pociąg obciął ją pod pośladkami. Został tułów.

Co panu wpisać w rubryce „wzrost”? – pytała urzędniczka, kiedy wymieniał dowód na nowy. Bo poprzednio było napisane: „wysoki”. Krzysztof nie wiedział co. Urzędniczka poszła do szefowej po instrukcje. Szefowa też nie wiedziała. Więc wzrost w dokumencie pozostał nadal: „wysoki”.

Kolejarzy spotykają takie śmieszne zdarzenia – mówi Krzysztof. – Kiedy się widzi kogoś z obciętymi obiema nogami, to prawie jest pewne, że to kolejarz. Tak siebie wśród sportowców nazywamy: kolejarze. Po zbyt bliskim spotkaniu z pociągiem. One się zdarzają przez nieuwagę, lekceważenie, przypadek, z choroby psychicznej, z zemsty. Jednego z kolegów Krzysztofa w kadrze, brązowego olimpijczyka, pijani koledzy wrzucili kiedyś pod pociąg. W ten straszny sposób stał się kolejarzem.

Krzysztof jest kolejarzem podwójnym.

Bo także z zawodu, jak jego prapradziadek, pradziadek, dziadek, matka i brat. Ściślej jest, a właściwie był – elektrykiem parowozu. Przez cztery lata po technikum kolejowym pracował przy naprawie wszystkiego, od silnika na dole po pantograf na górze.

Matka skończyła to samo technikum. Pracowała na kolei do emerytury. Mieszkali przy torach. Chodziło się po nich, bawiły się na nich dzieci. Tory były jak podwórko przy domu. Małego brata matki zaczepił na torach pociąg i wyrwał mu kawał policzka. Potem bratu zrobiono operację plastyczną i nie wyglądał źle.

1 maja, 17 lat temu, o 10 metrów dalej od miejsca, w którym pociąg skaleczył brata matki, Krzysztof zeskoczył ze stopnia pociągu przed domem, żeby nie iść z powrotem od stacji. Robił tak tysiące razy. Zaczepił chyba nogą o kamień albo stało się to jeszcze inaczej.

Polityka 46.2004 (2478) z dnia 13.11.2004; Społeczeństwo; s. 102
Reklama