Archiwum Polityki

Jan Kidawa-Błoński, reżyser, o filmie „Skazany na bluesa”:

Riedel, wokalista zespołu Dżem, jest dzisiaj legendą. W dziesięć lat po jego tragicznej śmierci cmentarz w Tychach wciąż odwiedzają grupki fanów, na jego grobie zawsze leżą wiązanki świeżych kwiatów i palą się świece... Kiedy wraz ze współscenarzystą Przemkiem Angermanem zbieraliśmy materiały do scenariusza „Skazanego na bluesa”, poruszyło nas jedno. Wszyscy mówili o tym samym Ryśku, ale każdy opowiadał o innym człowieku. Jeden z jego przyjaciół skwitował to tak: „Powiedzą wam dużo, będą mówić to i owo, szczerze i do bólu, ale opowiedzą wam tylko o tej jasnej stronie, o tym, co było widać, a Rysiek był jak księżyc i nikt nie powie wam o ukrytej stronie księżyca”. To prawda... Ja też nigdy Ryśka dobrze nie znałem, choć w zasadzie znałem go od urodzenia. Urodziliśmy się w tym samym domu w Chorzowie, a właściwie w tym samym pokoju z kuchnią na pierwszym piętrze przy ulicy Truchana, przy czym ja urodziłem się trzy lata wcześniej. Kiedy moi rodzice zmienili mieszkanie na większe, zamieszkali tam Riedlowie i urodził się Rysiek. Ojciec Ryśka był moim stryjecznym bratem, choć ze względu na różnicę wieku nazywałem go „wujkiem”, bo był rówieśnikiem mojego ojca. Często odwiedzaliśmy Riedlów w Chorzowie, a potem w Tychach, dokąd przenieśli się pod koniec lat 60.

Kiedy postanowiłem zrobić o nim film z Tomaszem Kotem w roli głównej, wiedziałem już, że nie będzie to jedynie nostalgiczno-muzyczna podróż do czasów mojego dzieciństwa, do „swojsko-hipisowskich” czasów lat 70., do niepowtarzalnych klimatów imprez w Jarocinie końca lat 80. (na wspomnienie których łezka się w oku kręci)... Że przede wszystkim będzie to film o ludzkich namiętnościach i marzeniach, o poszukiwaniu wolności. Delikatna tkanka realnych zdarzeń zostanie połączona ze szczyptą magicznej iluzji.

Polityka 46.2004 (2478) z dnia 13.11.2004; Kultura; s. 65
Reklama