Archiwum Polityki

Kto po Arafacie?

Niekwestionowany lider palestyński był panem absolutnym. Przywódcy Autonomii nie mogli zrobić nic przeciw woli schorowanego, dogorywającego człowieka. Czy dziś, czyhający na schedę po nim, mają swobodę działania?

O piątej rano w paryskim mieszkaniu Suhy Arafat zadzwonił telefon. Na linii był jeden z palatynów jej męża Salim Za'anun, dygnitarz odpowiedzialny za łączność z diasporą palestyńską. „Abu Ammar (podziemny kryptonim Arafata – red.) stracił przytomność” – rzucił do słuchawki. „Pani obecność w Ramalli jest absolutnie konieczna”. Tego samego ranka małżonka Jasera Arafata poleciała do Ammanu, a stamtąd czarnym Mercedesem 600 jordańskiego króla Abdulli po południu przybyła do Muka'aty, kwatery przewodniczącego Autonomii Palestyńskiej w Ramalli na Zachodnim Brzegu. Arafat nie widział żony od czterech lat, a ich dziecka, Zahwy, niemal od urodzenia. Także teraz dziewięcioletnia córeczka została pod opieką przyjaciela rodziny, prezydenta Tunezji.

Przyczyn nagłego wezwania Suhy do łoża ciężko chorego małżonka możemy się tylko domyślać. Wątpić należy, aby Suha miała jakiekolwiek aspiracje polityczne. W wywiadach prasowych wielokrotnie podkreślała, że paryskie zakupy na Faubourg St. Honore, najchętniej w towarzystwie żony saudyjskiego miliardera Adnana Kaszugiego, bardziej jej odpowiadają od życia w brudnych zaułkach Gazy, w której spędziła noc poślubną. Najprawdopodobniej chodziło o sprawy finansowe. Nie o te pięć milionów dolarów apanaży, które wypłaca jej co roku kasa Autonomii Palestyńskiej, lecz o skomplikowane inwestycje w Szwajcarii lub na Bahamach (POLITYKA 51/52/02).

Suha Arafat jest główną akcjonariuszką palestyńskiego koncernu Al Bahar Co. Po arabsku al bahar oznacza morze, ale ze względu na ogrom interesów firmy ulica nazywa ją Al Muheet Co., czyli ocean. Dlatego też nikogo nie zdziwiło, iż dwa dni wcześniej wezwano do Ramalli przebywającego w Londynie Mohammada Raszyda, jedynego dworaka, który zna tajniki miliardowych operacji finansowych Jasera Arafata.

Polityka 46.2004 (2478) z dnia 13.11.2004; Świat; s. 56
Reklama