Art. 141 kodeksu wykroczeń powiada: „Kto w miejscu publicznym umieszcza nieprzyzwoite ogłoszenie, napis lub rysunek albo używa słów nieprzyzwoitych, podlega karze ograniczenia wolności, grzywny do 1500 zł albo karze nagany”. Mimo to na polskiej ulicy wulgarna fraza śmiga koło ucha, można nią oberwać nagle i zewsząd. Słowami, których kilkanaście lat temu prawie nie słyszało się w obiegu publicznym, dziś bez skrępowania opisuje się najbardziej banalne sytuacje.
Chamska polszczyzna opuściła ciemne zakamarki, przestała być językiem do użytku ściśle osobistego. Stała się donośna, w niektórych środowiskach modna, stanowiąca istotny element stylu. Pełno jej na ulicy, w piosenkach, Internecie, telewizyjnych talk-showach, na łamach wysokonakładowej prasy, na ekranach kin, nawet w Sejmie.
Klną pracujący i bezrobotni, zdrowi i renciści, inteligenci, gwiazdy pop, hutnicy, rolnicy, dziennikarze. – Byłam kiedyś zaproszona do telewizji. Od tego, co wykrzykiwała elegancka pani redaktor przed wejściem na antenę, uszy więdły, tymczasem za chwilę ja miałam opowiadać widzom o wulgarnym języku panoszącym się wszędzie – wzdycha dr Katarzyna Kłosińska, językoznawca z Uniwersytetu Warszawskiego.
Artysta Kuba Sienkiewicz śpiewa: „wszystko chuj” i ma niestety sporo racji. W piśmie „Viva!” tymiż „chujami” ciska piosenkarka Agnieszka Chylińska. Żaden zespół hiphopowy nie potrafi zaśpiewać piosenki, w której zabrakłoby wulgaryzmów, w telewizji wulgaryzmami żonglują Kuba Wojewódzki i jego goście, w programie TVN „Mamy Cię” z wdziękiem i klasą „kurwą” rzuca Beata Tyszkiewicz, marszałek Sejmu Józef Zych na posiedzeniu plenarnym przy włączonych mikrofonach zapytuje współpracownika: „Co mi tu, kurwa, przynosisz?