Lech Kaczyński, prezydent Warszawy, to okręt flagowy Prawa i Sprawiedliwości. Za sterami okrętu stoi brat Jarosław. Statek trzeba przeprowadzić do Pałacu Prezydenckiego przez wszystkie rafy i mielizny, jakich w stolicy nie brakuje, o czym przekonał się choćby Paweł Piskorski, który – poobijany – musiał zawinąć do portu w Brukseli. Dlatego Kaczyński, który dotarł właśnie do półmetka kadencji, stosuje taktykę zręcznych uników i bezpiecznych ataków. Gra w to, w co wygrywa.
Nikt nie wie, na przykład, gdzie dokładnie będzie przebiegała warszawska obwodnica. Niby coś ustalono, ale nadal mówi się o wariantach i opcjach. Na internetowych forach, jak nigdy dotąd, trwa gorączkowa dyskusja tych, którzy chcą się pobudować lub kupić mieszkanie. Padają błagalne pytania: czy tam ma być trasa, hipermarket, cmentarz, wysypisko, strefa ograniczonego użytkowania, bo coś słyszeli, widzieli kserowane pokątnie mapki niewiadomego statusu i pochodzenia, ale oficjalnie nie mogą niczego ustalić.
Ratusz i dzielnice zazwyczaj milczą jak Sfinks, i nie bez powodu, ponieważ ukończone plany zagospodarowania przestrzennego ma wciąż tylko 10 proc. powierzchni miasta. Ale dzięki temu wszyscy mogą myśleć, że jakoś to będzie i prezydent nie da zrobić im krzywdy. Kaczyński jest za nimi wszystkimi, a podjęcie twardej, jednoznacznej decyzji oznaczałoby, że od razu zwolenników by ubyło. Nawet budowa Złotych Tarasów, wielkiej usługowej inwestycji obok Dworca Centralnego, formalnie zatrzymana przez sąd, trwa nadal.
Kaczyński unika nowych drogich inwestycji, wiedząc, że wiąże się to z wielomilionowymi przetargami, gdzie bardzo łatwo o nadużycia, które mogą obciążyć stołeczny urząd. Wszystkie dotychczasowe duże projekty mają się kończyć w okolicach 2007–2008 r., a więc daleko po upływie jego kadencji.