Tydzień temu Jerzy Urban w tygodniku „Nie” wzywał lewicę rozliczaną przez sejmową komisję śledczą z tzw. afery Orlenu do przejścia do kontrataku: „Granat można, zanim wybuchnie, złapać i odrzucić lub odbić rakietą. Wymaga to, niestety, sprawności i męstwa”. I, zdaje się, że rzeczywiście lewica zaczęła odrzucać granaty, zwłaszcza że przed komisją stanął, jak zawsze wojowniczy, były premier Leszek Miller wspomagany w ofensywie przez swoich kolegów, aktywnych przed mikrofonami i kamerami. Jakie są te granaty? Pierwszy, że pomawianie układu rządzącego Polską od 2001 r. o „mafijne powiązania” i o utworzenie przestępczego syndykatu jest odwracaniem kota ogonem. Mafijne powiązania występowały w czasach rządów AWS, a najbardziej spektakularnym dowodem na to było zastrzelenie Jacka Dębskiego. Drugi granat: to wówczas też z Orlenu płynęły olbrzymie i zmarnowane pieniądze na Telewizję Familijną i też wówczas Jan Kulczyk oskarżany przez posłów prawicy w komisji o robienie ciemnych interesów z państwem rządzonym przez lewicę, przecież te interesy właśnie robił (prywatyzacja Warty i Telekomunikacji Polskiej), po 2001 r. żadnego już mu się nie udało doprowadzić do skutku. Trzeci: złowrogi szpieg Władimir Ałganow, jak sam ponoć twierdził wedle relacji Millera, na początku lat 90. organizował jakieś spotkanie Lecha Wałęsy w ambasadzie ZSRR, a mieli w nim pośredniczyć bracia Kaczyńscy, wtedy blisko współpracujący z urzędującym prezydentem. Czwarty: prawica łamiąc wszystkie normy i zasady, uciekając się do kłamstw (słynny obiad jasnogórski Giertycha z Kulczykiem) oraz pomówień próbuje zniszczyć za wszelką cenę lewicę i jej prominentnych polityków, a już zwłaszcza prezydenta Kwaśniewskiego, posuwając się nawet do pomysłu delegalizacji SLD, co jest w oczywisty sposób zamachem na demokrację.