Do artykułu „Legia w kepi” [POLITYKA 47] chciałbym dodać coś z życia. Dane mi było przez kilka lat pracować w pobliżu małej marokańskiej mieściny Kasba Tadla, znanej z tego, że przez wiele lat była siedzibą garnizonu legii. Legionistom dobrze się tam żyło, kadra oficerska nie narzekała, dowództwo miało tylko jeden problem: wojsko piło. I to jak! Na ten temat krążyły legendy. Znajomi starzy Marokańczycy byli skarbnicą wiedzy na ten temat, od nich nasłuchałem się licznych dykteryjek, z których dwie przytaczam.
Dowództwo zorganizowało akcję antyalkoholową z wystawą, prelekcjami itp. Do wypełnionej po brzegi jadalni-świetlicy wszedł kapitan-lekarz trzymając na jednej ręce małego psa, w drugiej strzykawkę ze spirytusem. „Teraz na własne oczy zobaczycie szkodliwość alkoholu” – powiedział kapitan wbijając psinie igłę w serce. Oczywiście pies zdechł. Na co z końca sali odezwał się donośny głos: „Mon capitaine, to jest tylko dowód na to, że alkohol nie jest dla psów”.
Na wystawie poświęconej tej tematyce wisiały wykresy, cytaty znanych ludzi i liczne fotografie podkreślające szkodliwość spożycia. Obok dużego tytułu: „Alkohol zabija powoli”, ktoś dopisał: „Nam się nie spieszy”.
Jerzy Duński,
Montreal