Lata 90. Portugalia. Na plaży pod Lizboną znaleziono zwłoki młodej dziewczyny. Gdy inspektor policji Zé Coelho podejmuje śledztwo, nie zdaje sobie sprawy, jak daleko go to zaprowadzi. Aby bowiem rozwiązać sprawę, trzeba cofnąć się do czasów II wojny światowej do 1941 r. Wtedy to do Portugalii przybywa niemiecki przedsiębiorca Klaus Felsen. Jego misja jest szczególna: Niemcy przygotowują się do wojny na Wschodzie i potrzebują wolframu, którym utwardza się pociski oraz, co ważniejsze, pancerze czołgów. Tymczasem portugalski reżim Salazara oddał wydobycie rud pod kontrolę aliantów. Felsen – korzystając ze złota zdeponowanego w Szwajcarii, a skonfiskowanego Żydom – ma przemycić nielegalne złoża supertwardego metalu do Rzeszy. Trzy lata później nie chodzi już o wolfram. Tym razem Portugalia zamienia się w wielki depozyt, gdzie, na zbliżającą się czarną godzinę, hitlerowscy dygnitarze gromadzą złoto ofiar Holocaustu. Znów wracamy do współczesnych czasów: inspektor Coelho musi podążyć śladami wojennych fortun, by rozwikłać tajemnicę zbrodni.
„Śmierć w Lizbonie”
– powieść 47-letniego brytyjskiego pisarza Roberta Wilsona – nie przypadkiem zdobyła międzynarodowe uznanie. W książce tej zrealizowane są bowiem dwie kardynalne zasady dobrej literatury sensacyjnej: opowiadana fabuła musi być wiarygodna (Wilson przygotowując się do pisania przeczesał liczne archiwa z czasów wojny) i – po wtóre – dobrze, gdy intryga wpisuje się w historię długiego trwania i tajemnic sprzed lat.
U Wilsona od lat mieszkającego w Portugalii, mamy jeszcze naddatek, który łączy powieściowe wątki. Jest nim szczególna aura dekadencji wyczuwalna zarówno, gdy mowa o tym, jak zwiędły idee rewolucji goździków, która w 1974 r.