Archiwum Polityki

Nas nie podołaty

Pomarańczowa rewolucja triumfuje na ulicach Kijowa i wierzy w ostateczne zwycięstwo. W Radzie Najwyższej uznano wynik wyborów za sfałszowany. Ale obóz Janukowycza nie spieszy się do kompromisu, a nawet grozi rozłamaniem Ukrainy na dwie części. Ustalenia kijowskiego okrągłego stołu wiszą na włosku.

Pomarańczowy Majdan (plac) Niezależności oszalał z entuzjazmu, gdy parlament przegłosował uchwałę stwierdzającą, że druga tura wyborów prezydenckich nie odzwierciedla woli wyborców i wyraził swoje wotum nieufności dla Centralnej Komisji Wyborczej. Półmilionowy tłum z zapartym tchem oglądał obrady na wielkich telebimach. Ludzie czuli, że ważą się losy rewolucji, ale nawet na chwilę nie dopuszczali myśli, że mogą przegrać. Tego dnia już od rana skandowali głośniej niż zwykle: Nas bohato (dużo) i nas nie pokonaty! Ju-szczen-ko! Ju-szczen-ko! Jakby okrzykami chcieli zagłuszyć obawy, że okrągły stół, przy którym zasiedli przymuszeni przez międzynarodowych negocjatorów Wiktor Juszczenko, Wiktor Janukowycz i Leonid Kuczma, przeforsuje kompromis, sprzeda rewolucję. – Siadając do pokera z oszustami, trzeba się spodziewać, że będą mataczyć – przekonywał jeden z demonstrantów. Słowo kompromis brzmiało jak klęska. Napięcie rosło, bo opozycja nie ma w parlamencie większości. Ale duch rewolucji najwyraźniej przeniósł się także do parlamentu.

Wprawdzie uchwała nie ma mocy rozstrzygającej, ale ułatwiła zadanie Sądowi Najwyższemu, który w poniedziałek zajął się skargą Naszej Ukrainy i Juszczenki. – Sąd nie może zlekceważyć stanowiska Rady Najwyższej – uspokajał Wołodymyr Łytwyn, spiker parlamentu, który stał się bohaterem po tym, jak brawurowo prowadził obrady i dyscyplinował deputowanych. Sąd Najwyższy już raz okazał się niezależną władzą, kiedy wstrzymał oficjalne ogłoszenie wyników wyborów w dzienniku urzędowym, zamykając w ten sposób Janukowyczowi drogę do szybkiej inauguracji prezydentury.

Zachodni politycy zyskali czas na mediację, do Kijowa przyjechali prezydenci Adamkus i Kwaśniewski oraz Javier Solana.

Polityka 49.2004 (2481) z dnia 04.12.2004; Temat tygodnia; s. 20
Reklama