Dwanaście lat temu tak te słowa skomentowałem w książce „Zwierzenia Zausznika”: „...jeżeli to by się stało, wówczas... wyglądałoby, że naszą narodową specjalnością jest targanie kajdan i abyśmy mogli się nią popisywać, musi nam je ktoś nałożyć, a jeśli akurat w okolicy nikt się do tego nie zabiera, to nakładamy je sobie sami”. Mam nadzieję, że się mylę, ale słuchając różnych pomysłów, muskularnych fraz i marzeń o zbawcach, także ze strony ludzi szanowanych, cieszę się, że należymy do Unii Europejskiej. W razie czego może przeszkodzi nam ona skuć się samym.
Do napisania tego tekstu skłoniła mnie rozmowa Jacka Żakowskiego z Kazimierzem Kutzem, Gustawem Holoubkiem i Januszem Głowackim opublikowana w POLITYCE 49. Trzej panowie mocno wyrzekali na polityków i nie tylko, mając także sporo racji. Ale znalazłem w tej rozmowie coś niepokojącego, czego nie można potraktować jako powiedziane ot tak sobie. Gustaw Holoubek, z nadzieją podzielaną przez pozostałych, zapowiedział, że w reakcji na dzisiejsze nieprawości „pojawi się nowy człowieczek”, wielkiego talentu, wielkiej uczciwości, który jeszcze nie ma nazwiska, a który „zostanie automatycznie wybrany na przewodnika”, „przyjęty przez wszystkich”. Ładnie brzmi, nieprawdaż? Nic ino do tej nadziei dołączyć. Ale wyobraźmy sobie to marzenie w spełnieniu – pojawia się przewodnik i wszyscy, cały naród, dobrowolnie, z entuzjazmem, bo jak inaczej, ustawia się za nim do marszu. Bo jak przewodnik to marsz z twarzami zwróconymi ku temu co na przedzie. Naród w marszowych kolumnach, w wędrówce po uczciwość i dobro, bo wielki aktor i jego wielcy koledzy zawiedli się na „takiej demokracji” i marzą o „demokracji w ogóle” (w cudzysłowach to ich określenia).