Jesienią 2002 r. Hubert Costa, wcześniej najpopularniejszy lekarz w Legnicy, został dolnośląskim radnym wojewódzkim. Na kandydowanie zdecydował się na miesiąc przed wyborami samorządowymi, kiedy stracił pracę. Gdy wygrał, nikt nie miał wątpliwości, że w Legnicy ludzie głosowali przede wszystkim na Costę, a nie na Samoobronę.
W Polsce znalazł się w październiku 1975 r. Przyjechał po wojnie, po której z będącego częścią Pakistanu Bengalu Wschodniego powstał Bangladesz.
Katolik, partyzant, student
Ojciec Huberta Costy był urzędnikiem państwowym. Rodzina należała do pakistańskiej elity. W państwie, gdzie do szkoły chodziło co dziesiąte dziecko, on mógł się uczyć w jednej z najlepszych szkół prowadzonej przez zakonników.
Pochodzi z rodziny katolickiej. W Pakistanie jego dzieciństwa katolików nie było więcej jak pół procent: – W dzisiejszym Bangladeszu katolickie wyznanie przeszkadza w robieniu kariery politycznej – tłumaczy.
Po maturze miał pójść na medycynę, ale trzy miesiące wcześniej wybuchła wojna o niepodległość Bengalu Wschodniego. Wtedy polityka po raz pierwszy upomniała się o Huberta Costę. Został partyzantem i uciekł do Indii, gdzie formowały się oddziały Bengalczyków. Zajmował się organizowaniem łączności, szkoleniem oddziałów, a pod koniec wojny z karabinem w ręku poszedł na front. Został dowódcą niewielkiego oddziału. – Robiliśmy to, co robią wszyscy partyzanci na świecie – mówi. – Hit and run. Zrób przeciwnikowi jak najwięcej szkody i uciekaj.
Po wojnie do Pakistanu wkroczyła armia indyjska i powstał Bangladesz. Partyzant mógł pójść na wymarzone studia medyczne. – Studiowałem, ale po roku wojny bardzo trudno było odnaleźć się w normalnej rzeczywistości.