Archiwum Polityki

Saniami po bagnach

Zdecydowaliśmy się na włóczęgę z ciągnionymi za sobą saniami. Ten rodzaj kontaktu z naturą jest raczej elitarnym marginesem sportów zimowych przyciągającym mniejszość, która nie boi się zimna, długich marszów, a gdy śnieg wpada za kołnierz, a stopy przymarzają do butów, woła za Mickiewiczem: „To lubię! ”.

Ponad pół wieku temu na wąskiej półce w zachodniej ścianie Niżnich Rysów po raz pierwszy spałem zimą w namiocie, a parę lat wcześniej maleńkie igloo ratowało mi życie, gdy zimowy huragan zaskoczył mnie w zerwach Wysokiej. W ciągu następnych dziesiątków lat miesiącami biwakowałem na śniegu w Tatrach, Arktyce i górach kilku kontynentów. Ostatni raz w marcu 1991 r. na lodowcu Storbreen w Norwegii, gdzie przy huraganowej pogodzie odkopywałem jednocentymetrową warstewkę lodu z radioaktywnym pyłem z Czarnobyla, schowaną pod dziesięcioma metrami firnu.

Widocznie zimowe wędrowanie weszło mi w krew, bo teraz, gdy mam lat 75, nagle poczułem, że koniecznie muszę zbudować w piwnicy tobogan. Gdy był gotowy, trójka taternickich przyjaciół: Bogna Skoczylasowa, jej mąż Zbigniew i Stefan Kozłowski – wszyscy w moim wieku, z łatwością dała się namówić na 45-kilometrową wędrówkę po zamarzniętych bagnach biebrzańskich. Chcieliśmy przejść na nartach i rakietach śnieżnych zamknięty trójkąt rzek Jegrzni, Ełku i Kanału Woźnawiejskiego, ciągnąc sanie z siedemdziesięcioma kilogramami bagażu.

W Biebrzańskim Parku Narodowym początkowo nie bardzo wiedziano, co mają z nami zrobić, jednak dyrektor Adam Sieńko dał błogosławieństwo, a IMGW dostarczył długoterminową prognozę pogody. Miał być mróz i wspaniałe słońce. Prognoza nie wyszła, ale i tak było wspaniale.

Jegrznią

Przenocowaliśmy w schronisku państwa Barszczewskich w Kuligach, gdzie Jegrznia łączy się z Kanałem Woźnawiejskim. Śniegu było mało, więc zrezygnowaliśmy z nart i rakiet. Gdy wczesnym rankiem ładowaliśmy sanie, było -5 st. C, a przez chmury blado przeświecało słońce. Sanie szły lekko po zmrożonym śniegu. Po dwóch kilometrach dotarliśmy do mostu na Jegrzni. Przed nami ku południowi ciągnęła się biała pustynia, z rzadka przetykana oszadziałymi kępami cienkich brzózek, otwierająca się na ginące w mgle bagno Kłycek i Piekielne Wrota.

Polityka 10.2003 (2391) z dnia 08.03.2003; Społeczeństwo; s. 94
Reklama