Archiwum Polityki

Szwedka pożądana w interesie

Jeszcze niedawno, kiedy pytano Szwedki, czy dobrze jest być kobietą w Szwecji, wszystkie odpowiadały zgodnym chórem: jeśli już być kobietą – to tylko w Szwecji. Nagle ten chór wstydliwie umilkł.

W Szwecji ustanowiono nowy rekord świata w jesiennych wyborach parlamentarnych. W Riksdagu znalazło się aż 47 proc. kobiet. Połowa tek ministerialnych też przypadła kobietom (w tym resorty spraw zagranicznych i obrony narodowej), a szef rządu, choć mężczyzna, nazywa się chętnie feministą. ONZ już przed kilkoma laty uznała Szwecję za najbardziej równouprawnione, najbardziej przyjazne kobietom państwo na świecie. – Podziwiam osiągnięcia krajów skandynawskich w zakresie praw kobiet – mówi czołowa polska feministka Kinga Dunin i podziw ten podziela zapewne wiele współczesnych sufrażystek na świecie. Tylko szwedzkie kobiety nie są zadowolone z tego, co osiągnęły.

Płeć w procentach

Odkryły one, że ich udział w zarządzaniu gospodarką nie zmienił się od kilkudziesięciu lat; nadal tylko 6 proc. kobiet zasiada w radach nadzorczych i kierownictwie szwedzkich koncernów i przedsiębiorstw. Na oko – bowiem nie ma na ten temat żadnych badań porównawczych – szwedzkie kobiety mają w gospodarce mniej do powiedzenia niż w Polsce, gdzie wiele pań kieruje bądź kierowało finansami publicznymi i prywatnymi, z Ministerstwem Finansów, NBP i czołowymi bankami prywatnymi włącznie. Pojęcie business woman nie ma tu takiego wydźwięku (nie jest nawet używane) jak w Polsce.

Minister sprawiedliwości Thomas Bodstroem pogroził ostatnio palcem, że jeśli szybko nie zajdą zmiany, złoży projekt ustawowego uregulowania obecności kobiet na szczytach gospodarki. Na razie przedsiębiorstwa będą musiały wykazywać w swoich rocznych bilansach, jak przedstawiają się proporcje płci w ich kierownictwie; projekt aktu prawnego w tej sprawie trafił już do parlamentu.

Polityka 10.2003 (2391) z dnia 08.03.2003; Świat; s. 50
Reklama