W więzieniu dla kobiet Frontera pod Los Angeles za najważniejsze uważa się zapewnienie więźniom codziennej struktury dnia, której dostarcza praca lub nauka. Więźniarek nie można do pracy zmusić – zakazują tego międzynarodowe konwencje (cywilizowany świat przyjmował je, gdy w krajach totalitarnych niewinnych ludzi sadzano do więzień i łagrów po to, by uczynić z nich tanią siłę roboczą). Ale każdy dzień pracy liczy im się podwójnie jako zaliczka na poczet ewentualnego przedterminowego zwolnienia, więc prawie wszystkie wybierają pracę.
Muszą ją zapewnić władze więzienne, które zadanie to traktują niezwykle poważnie. Więźniowie w Stanach pracują przy obsłudze samego więzienia, sprzątaniu, gotowaniu, konserwacji urządzeń, w sekretariatach i w księgowości. W więzieniu Frontera najwięcej kobiet pracuje w szwalni. Szyją drelichy dla więźniów, mundury dla wojska oraz dla stanowych służb mundurowych. Z drukarni wychodzą druki i okólniki, które każda administracja produkuje w nadmiarze.
W Stanach Zjednoczonych nikt nie ma wątpliwości, że zlecanie tego rodzaju prac więzieniom jest niezbędne do wypełnienia ich społecznej misji. Ten cel usprawiedliwia odstępstwa od praw rynku. Bezrobocie w okolicznych miastach też nie uzasadniałoby pozbawienia więźniów pracy. Gdyby jakiś urzędnik państwowy zlecił firmom prywatnym zamówienia, które tradycyjnie wykonywały więzienia, natychmiast byłby podejrzewany o korupcję.
We Fronterze jest sposobność nauki tapicerki. Mając dyplom ukończenia takiego kursu, po wyjściu na wolność można trafić do fabryki lub do zakładu naprawczego. Roger, który jest nauczycielem tapicerstwa, współpracuje z ośmioma dużymi zakładami w Kalifornii i poleca do nich swoje uczennice. Zapytany, czy nie boi się, że któraś z jego podopiecznych go skompromituje, Roger mówi, że to się nie zdarza.