Teraz, kiedy Eugenia Radkiewicz oprowadza turystów po starym tatarskim meczecie w Bohonikach (woj. podlaskie, w pobliżu Sokółki), nie kończy tradycyjną formułą, że mahometan właściwie już nie ma. Na odwrót, mówi, że dużo jest teraz muzułmanów we Wrocławiu na przykład i w Warszawie dużo.
Sama ich widziała. Przyjechali latem, na rowerach. Czterech chłopaków i dwie dziewczyny. Młodzi, przed trzydziestką. Eugenia Radkiewicz zaproponowała kwaterę i kołduny swojej siostry. Potem poszli zwiedzać meczet. Eugenia nałożyła długą suknię, zapinaną pod szyję małymi guziczkami, głowę okryła jasną chustką i z miejsca, gdzie w czasie modlitwy stoi imam, zaczęła opowiadać wyuczoną na pamięć historię polskich muzułmanów.
Lipkowie to wojownicy tatarscy, którzy wywodzą się od Złotej Ordy i którym król Jan III Sobieski nadał ziemie i przywileje w nagrodę za to, że mężnie stawali po stronie Rzeczypospolitej. Żenili się Lipkowie z polskimi szlachciankami i od nich wzięli nazwiska: Popławski, Chalecki, Tarkowski, Radkiewicz... Zbudowali meczety w Bohonikach i w pobliskich Kruszynianach oraz siedemnaście innych, które zostały za wschodnią granicą obecnej Polski. Swojej wiary – islamu – nigdy się nie wyrzekli. Ale w Bohonikach zostały już tylko trzy muzułmańskie rodziny, a w Kruszynianach ostatnich dwoje – pani Popławska, która trzyma klucz do świątyni, i sołtys Chalecki. Syn Chaleckiego ożenił się z katoliczką i ochrzcił córkę.
– Proszę pani – przerwali nieśmiało turyści. – Zbliża się czas wieczornej modlitwy, czy możemy zostać i pomodlić się?
Eugenię zamurowało. – W meczecie? I zaraz pojęła – muzułmanie. Że nie Arabowie, to widać było od razu. Spytała, czy na pewno nie z Tatarów oni, bo dużo się narodu rozjechało po miastach, przed laty na budowy różne i do fabryk.