Włodzimierz Reczek, który wówczas był prezesem GKKF i rządził polskim sportem, miał żywo w pamięci spotkanie sprzed roku z Węgrami na stadionie Wojska Polskiego w Warszawie. Do przerwy Węgrzy strzelili nam 5 bramek i siedzący w loży honorowej ministrowie rządu oraz członkowie Biura Politycznego KC PZPR z premierem Józefem Cyrankiewiczem na czele po kolejnych golach dosłownie sinieli z upokorzenia. W przerwie prezes Reczek podjął się skomplikowanej misji dyplomatycznej i przy pomocy obecnego na meczu ambasadora Węgier w imię świętej polsko-węgierskiej przyjaźni, którą miało umocnić spotkanie, nakłonił kapitana węgierskiej drużyny, słynnego Ferenca Puskasa, aby już więcej nie strzelali i pozwolili zdobyć Polakom honorowego gola. No i mecz zakończył się wynikiem 1:5.
Pod parasolem legendy
W eleganckiej siedzibie Węgierskiego Związku Piłki Nożnej w nowoczesnym biurowcu w pobliżu mostu Arpada w Budapeszcie ciągle czuje się ducha legendy „złotej jedenastki”, która jako pierwsza w dziejach pokonała na Wembley Anglię 6:3. Przaśna teraźniejszość i kłopoty finansowe węgierskiej piłki nożnej, która ostatnimi laty nie może się pochwalić zbliżonymi do polskich osiągnięciami. Dominują więc zdjęcia z lat dawnej świetności. Ze słynnej drużyny, którą jednym tchem wymieni na Węgrzech nadal każde dziecko, pozostało przy życiu już tylko trzech piłkarzy: największa jej gwiazda Ferenc Puskas, bramkarz Gyula Grosics oraz obrońca Jeno Buzanszky. Wszyscy w dobrym zdrowiu. Z dużej fotografii uśmiecha się Ferenc Puskas, który wjeżdża w srebrnym Mercedesie na płytę Nepstadionu w Budapeszcie. Jesienią ubiegłego roku Puskas skończył 75 lat i z tej okazji największy obiekt sportowy na Węgrzech, uroczyście nazwano jego imieniem. Reprezentacja Węgier rozegrała wówczas bardzo dobry mecz z Hiszpanią zakończony remisem 1:1.