Archiwum Polityki

Ułuda luksusu

Mój francuski powinowaty prowadzi w Polsce interesy, w związku z czym często musi się przemieszczać. Jako człowiek racjonalny, a do tego przyzwyczajony do świetnych francuskich kolei, zwykle nie używa samochodu, twierdząc, że polskie drogi i polscy kierowcy, a przede wszystkim pojazdy, które znajdują się w użyciu, stanowią większe zagrożenie aniżeli to, które płynie z korzystania z usług PKP.

Pamiętam, jak kilka lat temu we Włoszech jechałem z pewnym milionerem z Rzymu do Ostii na przejażdżkę jachtem. Samochód milionera, podobnie jak i jacht, należały do złudnych przedmiotów luksusu, przy czym złudność ta (czyli gra pozorów) zasadza się na tym, że firma, której był właścicielem, chyliła się ku upadkowi. W doraźnym wymiarze ułuda luksusu polegała jednak na czymś innym. Zamiast żeglować po morzu, dwie godziny siedzieliśmy w luksusowej limuzynie w korkach na autostradzie. Otaczające nas biedne samochodowe pchełki na zatłoczonej drodze korzystały z tych samych równych, demokratycznych praw i stały podobnie nieruchome.

Bezsilność pieniądza wobec materii jest tym, co nazywam ułudą posiadania. Wszystko to składa się na dygresję, ponieważ chciałem pisać o innej oryginalności mego francuskiego powinowatego. Otóż podróżuje on po Polsce nie tylko kolejami, ale do tego drugą klasą. Twierdzi, że czyni taki wybór nie ze względów oszczędnościowych (co byłoby absurdem zważywszy jego apanaże). Nie chodzi też o żadne manifestacje demokracji czy skromność zamierzoną jako przykład dla personelu. Chodzi – jak twierdzi mój powinowaty – o towarzystwo w podróży. Zdaniem wysoce kulturalnego Francuza w drugiej klasie częściej spotyka się ludzi interesujących.

Polityka 14.2003 (2395) z dnia 05.04.2003; Zanussi; s. 105
Reklama