Według Urszuli Putowskiej, prezesa Eko-Collections, kieleckiej firmy zaliczanej do grona szmacianych potentatów, do kontenerów trafia w tym roku mniej niż połowa tego, co w roku ubiegłym. Pani prezes uważa, że to nie tylko skutek zubożenia społeczeństwa, rozmnożenia pojemników, ale przede wszystkim ukształtowanej przez media niechęci do tak organizowanych zbiórek. Jerzy Czubak, prezes Zarządu Okręgowego Polskiego Czerwonego Krzyża w Warszawie, podziela tę opinię: – Zaszkodziła nagonka, ale – dodaje samokrytycznie – popełniliśmy błąd, nie mówiąc ludziom, jak to działa.
Na części kontenerów są co prawda napisy: „Środki uzyskane ze zbiórek posłużą do wsparcia osób potrzebujących pomocy”, „Ile jest zbędnych rzeczy w twojej szafie? Oddając je pomagasz biednym”. Zachęceni tym przewietrzyliśmy szafy, by później dowiedzieć się, że organizacje charytatywne za użyczenie logo dostają niewielką część ubrań. Większość trafia zaś do firm wyrosłych z lumpeksów, łączących handel odzieżą używaną z jej przetwarzaniem na surowce wtórne.
Diabeł w pojemnikach
Te reguły gry ofiarodawcy zazwyczaj odkrywają sami. W Lublinie wybuchła potężna awantura, gdy pewna pani dwie oddane na rzecz PCK sukienki znalazła w ciucholandzie w sąsiednim miasteczku. Stefan Pedrycz, szef tamtejszego PCK, tłumaczy, że sukienki były balowe, a ubodzy raczej nie chadzają na bale.
Lokalna prasa nie szczędzi na ten temat informacji, ale obywatele czują się wprowadzani w błąd. Wielu sądzi, że dary bezpośrednio i w całości powinny trafiać do ubogich. W dużych miastach zamieszania dopełnia różnorodność szyldów. Na przykład w Gdańsku najpierw pojawiły się pojemniki z logo PCK, potem także Towarzystwa Przyjaciół Dzieci i Caritasu.