W związku z publiczną żonglerką terminem kolejnych wyborów parlamentarnych CBOS postanowiło zbadać, w jakim stopniu tymi wyborami zainteresowany jest ogół Polaków.
Jeszcze w maju chęć pójścia do urn deklarowało 52 proc. ankietowanych. Pod koniec 2004 r. ochotę wyrażało jedynie 43 proc. (ankieterzy podkreślają, że liczba wynikająca z deklaracji jest zazwyczaj znacznie wyższa od rzeczywistej frekwencji). Spada odsetek niezdecydowanych, rośnie liczba osób, które stanowczo odmawiają udziału w wyborach (rok temu 24 proc., obecnie 37 proc.). Dawniej deklaracja o nieuczestniczeniu w wyborach była traktowana jako coś wstydliwego i niewłaściwego, nieuczestniczący ukrywali chęć absencji. Teraz to się zmienia.
Nie poszliby głosować głównie ludzie między 25 a 35 r. życia, ci mniej wykształceni, zwolennicy lewicy.
Ankieterzy zapytali o powody planowanej absencji. Respondenci mogli podać ich kilka.
Dla ponad jednej czwartej (27 proc.) politycy in gremio stracili wiarygodność.
Nie dotrzymali obietnic, kłamali.
24 proc. respondentów brakuje motywacji. Mówią: „Na wybory już chodziłem i nic z tego nie wynikło”.
Jedna szósta uważa, że nie ma na kogo głosować: „Nic się nie zmieni, ciągle rządzą ci sami”.
8 proc. straciło poczucie podmiotowości obywatelskiej: „Mój głos nic nie zmieni. Jak mają kogoś wybrać, to i tak wybiorą beze mnie”.
5 proc. ankietowanych stwierdza, że są już zwyczajnie zmęczeni.
Respondenci zachowują w pamięci negatywny wizerunek dwóch ostatnich rządów. Dwie trzecie głosujących na partie w 1997 i 2001 r. uważa, że popełniło błąd.
Tylko 12 proc. respondentów zgodziłoby się na wprowadzenie konstytucyjnego (sankcjonowanego karą grzywny) obowiązku głosowania.