Archiwum Polityki

Lolity cienko miauczą

Kiedy słyszysz pseudooperowe śpiewy z towarzyszeniem pseudosymfonicznych brzmień z samplera, to wedle bossów przemysłu muzycznego słuchasz klasyki. Ściślej – crossoveru. Koncerny fonograficzne pod etykietą classical przemycają po prostu marną muzykę.

Crossover – to modne słowo, zwłaszcza w epoce postmodernizmu, kiedy krzyżować można nawet gruszkę z wierzbą. Miłośnicy rocka określają w ten sposób połączenie rapu lub hardcore’a z metalem; z kolei o wykonanym w zeszłym roku na Warszawskiej Jesieni utworze „Vampyr” autorstwa Tristana Murail, francuskiego kompozytora kojarzonego z kręgiem spektralistów, można było przeczytać, że jest częścią „cyklu kompozycji z gatunku crossover, pisanych z myślą o zapełnianiu przestrzeni między muzyką klasyczną a rockową”. Ale oczywiście takiego gatunku nie ma i być nie może, bo crossover to coś wręcz przeciwnego: hybryda z pogranicza różnych gatunków.

Dla koncernów fonograficznych to nader wygodne pojęcie. Do tak pojemnego worka mogą wrzucić, co im się tylko podoba: popisy szansonistów udających śpiewaków operowych (Andrea Bocelli, Sarah Brightman) i odwrotnie (Małgorzata Walewska, Marek Torzewski), instrumentalistów ze świata klasyki flirtujących z estetyką pop (Vanessa Mae, Joshua Bell, Nigel Kennedy), muzyczkę typu background (zwaną ostatnio chillout); musicale czy muzykę filmową. Przy tym od pewnego czasu przemysł muzyczny dokonuje zadziwiającego zabiegu: wciska te produkcje do przegródki z muzyką poważną i wciąga na wspólne listy bestsellerów z wybitnymi kreacjami wielkich artystów. Inwazja crossoverów jest coraz brutalniejsza. Jeszcze niedawno mówiono, że to świetny sposób dla początkujących słuchaczy na przybliżenie się do muzyki poważnej. Dziś już bez żenady włącza się crossover do klasyki.

Oczywiście samej klasyki na tych listach nie brak, zazwyczaj jednak w wersji skrajnie ułatwionej (czasem mawia się: unowocześnionej). Głównie są to składanki „najpiękniejszych klasycznych melodii”, niekoniecznie w wersjach oryginalnych, a „Jesień” Vivaldiego sąsiaduje zarówno z arią z „Turandot” Pucciniego jak i tematem z filmu „American Beauty”.

Polityka 1.2005 (2485) z dnia 08.01.2005; Kultura; s. 61
Reklama