Archiwum Polityki

Thriller paranormalny

Zaczyna się nawet nieźle. 30-letnia pani biolog (specjalistka od zachowań drapieżników), nieco zwichrowana emocjonalnie po przejściach z czasów młodości, adoptuje chłopca z Tajlandii. Wkrótce na jednej z obwodnic Paryża oboje uczestniczą w wypadku samochodowym. Chłopiec znajduje się w stanie śpiączki, a wokół Diany zaczynają dziać się zagadkowe historie. Pojawia się tajemniczy specjalista od akupunktury, coraz więcej śladów wskazuje, że kraksa nie była dziełem przypadku, okazuje się też, że przybrany syn nie pochodzi z okolic Morza Andamańskiego, lecz – z odległej o tysiące kilometrów – północnej Mongolii.

Problem z „Kamiennym kręgiem” – powieścią Jeana-Christophe’a Grangé, autora intrygujących i niezłych „Purpurowych rzek” – polega na tym, że im dalej w las (a właściwie: w tajgę, bo przenosimy się z Paryża w rejony Syberii), tym więcej osobliwości i przesady. Czegóż tu nie mamy? Jest wataha Cewenów (ukrywającego się od lat 60. szczepu mongolskiego), są sentymentalne odwołania do paryskiej rewolty studenckiej 1968 r. i tyrada wytoczona współczesnemu materialistycznemu społeczeństwu, mamy praktyki szamanistyczne (które leczą napromieniowaną Dianę!), wreszcie tajny sowiecki ośrodek badań jądrowych, w którym po latach randez-vous wyznaczyli sobie specjaliści od hipnozy, telekinezy i podobnych praktyk. Wszystko to wymieszane razem sprawia wrażenie, jakby Grangé w pewnym momencie zmienił zamiar i miast pisać soczystą, prostą powieść, podjął dramatyczną decyzję o stworzeniu autoparodii.

Zaiste. Wyszedł z tego thriller paranormalny, choć nie w takim znaczeniu, o jakie chodziłoby autorowi.

Jean-Christophe Grangé, Kamienny krąg, przeł.

Polityka 1.2005 (2485) z dnia 08.01.2005; Kultura; s. 56
Reklama