Na piłkarskim sędzim skupia się gniew tłumu, jego błędy są demonizowane, jemu z łatwością przypisuje się ignorancję, głupotę i przekupstwo, pod jego adresem najstraszliwsze lecą obelgi itd., itp. Wielokrotnie sytuacje te mają rzeczywiste uzasadnienia, nie potrzeba za głęboko w świecie piłki siedzieć, by wiedzieć, że często w piłkarskim pałacu sprawiedliwości panuje trąd. Ale próba uzdrowienia patologii za pomocą odtwarzania spornych sytuacji na wideo jest groteską absolutną, ponieważ ze znienawidzonej i wzgardą otoczonej postaci arbitra czyni dodatkowo postać z definicji bezradną. Postać komiczną i z komedii dell’arte.
Zaszczuty przez tłum facet w średnim wieku, po każdym gwizdku za pomocą kwiecistych zachęt słownych kierowany do superinstancji, jaką ma być powtórka na wideo, i przy wtórze szyderczego rechotu lecący tam i w trakcie meczu w telewizor się gorączkowo wgapiający, żeby choć na ekranie zobaczyć to, czego przed chwilą na boisku dwa metry od sytuacji nie widział – to jest zwyczajny koniec piłki nożnej. Oczywiście nie ma gorszej rzeczy niż ignorant, głupiec czy sprzedawczyk przy władzy. Ale sędzia ignorant, głupiec czy sprzedawczyk, który na dodatek nie ma władzy, to jest zwyczajny brak sędziego, a jak brak sędziego, nie rozgrywa się zawodów. Sędziowanie – darujcie truizm – trzeba doskonalić w każdym paśmie, ale doskonalenie sędziowania drogą powtórek na wideo jest psuciem sędziowania, ergo psuciem futbolu.
Fetysz nieomylności środków technicznych jest osobnym głupstwem. No bo jak ekran wideo ma rozstrzygać o sytuacjach trudnych, to dlaczego nie miałby i prostych obwieszczać? Po co sędzia na murawie ma ganiać, jak może z boku w fotelu przed telewizorem siedzieć i tam dokładnie każdy szczegół gry widząc nawet nie gwizdkiem, a specjalnym przyciskiem syrenę uruchamiającym grą kierować?