Roman Giertych nie został wykluczony ze składu sejmowej komisji śledczej, mimo że część tego gremium poczuła się przez przedstawiciela LPR oszukana faktem przegłosowania bez przewidzianej procedury uchwały, w której zwrócono się do prezesa IPN o udostępnienie wszelkich materiałów dotyczących ponad 30 dość dowolnie wskazanych osób.
Uchwałę można oczywiście nazwać skandalem, choć wcześniej warto byłoby opinii publicznej wyjaśnić, jak to naprawdę jest z tym lustrowaniem przez komisję orlenowską. Jeżeli ustawa mówi, że może ona wezwać na świadka każdego i każdy musi odpowiedzieć na każde – nawet najbardziej absurdalne, zupełnie nie związane z zakresem działania komisji – pytanie, to być może ta komisja ma prawo także każdego zlustrować i tylko od dobrej woli prezesa IPN będzie zależało, czy teczki udostępni, czy nie. Może taka polityczna lustracja jest po prostu prawnie dopuszczalna, co by oznaczało, że politycy mają właściwie nieograniczony dostęp do teczek; w okresie przedwyborczym byłoby to znakomitą zachętą do powoływania kolejnych komisji śledczych.
Komisja orlenowska, o czym już wielokrotnie pisano, porusza się bowiem w ramach byle jakiej ustawy i dla swych politycznych celów nagina marne prawo jak chce i kiedy chce. Łamie to prawo także kiedy chce i robi to bezkarnie. Wykraczanie poza zakres zadań ustalonych dla komisji przez Sejm stało się codziennością. Podobnie jak wzywanie świadków bez powodu lub z powodu chęci osobistego odwetu (przykładem wezwanie prof. Widackiego, który część członków komisji mocno wcześniej ośmieszył), wygłaszanie tyrad i komentarzy zamiast zadawania pytań, sugerowanie odpowiedzi czy wręcz wmawianie odpowiedzi, jakie nie padły. Nie wspominając już o takich drobiazgach, jak poniżanie świadków, próby ich zawodowej i moralnej dyskredytacji, arogancja wobec nich (pan jest tu tylko świadkiem – to stale powtarzane zdanie).