W Berlinie zapowiada się półtoraroczny paraliż rządu po tym, jak socjaldemokraci ogłosili zamiar wystawienia własnego kandydata w przyszłorocznych wyborach prezydenckich. A właściwie kandydatki, bo będzie nią Gesine Schwan – rektor Uniwersytetu Europejskiego Viadrina we Frankfurcie nad Odrą, a prywatnie miłośniczka Polski, mówiąca płynnie w naszym języku. Schwan starała się już o urząd prezydenta w 2004 r., ale przegrała wówczas z kandydatem chadecji Horstem Köhlerem.
Kandydatura Schwan to sygnał startowy do kampanii przed przyszłorocznym maratonem wyborczym w Niemczech. W 2009 r. Niemcy będą wybierać nie tylko prezydenta (w wyborach pośrednich), ale przede wszystkim nowy skład Bundestagu i czterech parlamentów landowych. Urzędujący prezydent ma w tej chwili większość w Zgromadzeniu Federalnym, ale wybory w Bawarii mogą zmienić arytmetykę poparcia na korzyść Schwan.
Jej start to przykra niespodzianka dla Angeli Merkel, która zakładała reelekcję Köhlera głosami SPD. Odrębna kandydatura oznacza faktyczny rozpad wielkiej koalicji, a więc paraliż rządu – w warunkach kampanii wyborczej SPD i CDU nie będą skore do zawierania jakichkolwiek kompromisów. Ale wystawienie Schwan jest ryzykowne także dla samych socjaldemokratów. Köhler jest najpopularniejszym politykiem Niemiec, a ewentualny wybór Schwan głosami radykalnej lewicy może skazać SPD na koalicję rządową z tą partią w nowym Bundestagu. Czyli coś, czego socjaldemokraci chcieliby za wszelką cenę uniknąć.