Sławomir Mizerski
Rośnie liczba zamroczonych, pogłębiają się polityczno-środowiskowo-towarzyskie podziały. Jan Pietrzak mówi o „wielkim świństwie »Gazety Wyborczej«”, broniący Wildsteina publicysta Maciej Rybiński nazwał Jacka Żakowskiego „strażnikiem jedynie słusznej linii”, a „Gazetę” „ośrodkiem zarządzania narodowym sumieniem” (sam przy okazji został nazwany „peerelowskim propagandzistą” i „plagiatorem”, już dawno zresztą „zdemaskowanym”). W programie telewizyjnym w czasie największej oglądalności Daniel Olbrychski określił Wildsteina mianem „donosiciela”, „człowieka podłego lub niemądrego”, zaś Wildstein Olbrychskiego nazwał „kłamcą” i „osłem”. Z kolei naczelny „Rzeczpospolitej”, który wyrzucił Wildsteina z pracy, zdaniem niektórych kolegów dziennikarzy „nie zachował się jak mężczyzna” i wobec tego „żaden prawdziwy dziennikarz nie będzie go szanował”.
Bronisław Wildstein zauważa, że pewni ludzie przestali mu się kłaniać, że prof. Winczorek, czołowy prawnik konstytucjonalista, na redakcyjnym korytarzu nie podał mu ręki, tylko „schował łapkę za siebie”, on sam zaś z kolei „chyba nie poda już ręki Piotrowi Pacewiczowi” z „Gazety Wyborczej”. „Gazeta”, powiada Wildstein, miota się „w paroksyzmie paniki, histerii i manipulacji”, w obliczu którego on czuje „potworne obrzydzenie”. To siłą rzeczy sprawia, że swoje sądy będzie „trochę upraszczał i może trochę krzywdził Michnika”. Oczywiście bez podtekstów osobistych, chociaż swego czasu Michnik piórem Andrzeja Zagozdy napisał duży tekst o „byłym dziennikarzu Bronisławie Wildsteinie”, który posługuje się „kłamstwem i pomówieniem”.