Janusz Wróblewski: – „Vera Drake” przedstawia historię naiwnej sprzątaczki, która nielegalnie dokonuje aborcji. Robi to, bo chce pomagać dziewczynom „w potrzebie”. Co pana zainteresowało w tej postaci?
Mike Leigh: – Film ukazuje warunki życia w powojennej Anglii, kiedy obowiązywał bezwzględny zakaz przerywania ciąży. Bohaterką jest biedna prosta osoba, starająca się nieść pomoc bezradnym kobietom. Działa z dobroci serca, nie pobiera nawet wynagrodzenia za swoje usługi. W latach 50. było wiele takich Ver, nie tylko w moim kraju. Vera przypomina świecką świętą. Jej dziwny, niełatwy do zdefiniowania, stan niewinności jest fascynujący dlatego, że kwestionuje tradycyjny podział na dobro i zło.
Opowiada się pan tym filmem za prawem kobiet do aborcji?
Nie popieram ani nie potępiam aborcji z powodów ideologicznych. W filmie znajdzie pan osiem różnych przypadków kobiet, każda z nich decyduje się na zabieg z innego powodu. Nie moralizuję. Nie przemawiam głosem Kościoła katolickiego ani jakiejkolwiek innej instytucji. Pokazuję jedynie, że niezależnie od wiary, ról społecznych, niezależnie od przepisów prawa i religijnych przykazań zawsze znajdą się kobiety, które podejmą takie ryzyko.
W świecie Very nie ma miejsca na moralne dylematy. Dlaczego pańska bohaterka nigdy nie podważa zasadności swego postępowania?
Vera nie jest fanatyczką. Ona po prostu robi to, czego miliony kobiet od niej oczekują. Wie, jak pomagać, i jest szczęśliwa, że przynosi innym ulgę.
Nie czuje się winna, chociaż część operowanych przez nią zmarło albo było tego bliskich?
Te wiadomości do niej nie docierały. Pomagała nieznajomym. Vera otrzymywała adresy od pośredniczki, szła w wyznaczone miejsce, po zabiegu zamykała drzwi i nigdy więcej tam się nie zjawiała.