Archiwum Polityki

Gram po polsku

Rozmowa z Leszkiem Możdżerem, laureatem Paszportu „Polityki”

Mirosław Pęczak: – W swoim nowym projekcie „Lutosphere” nawiązujesz do muzyki Witolda Lutosławskiego, ale niekiedy można mieć wrażenie, że to rodzaj dowcipu na temat Mistrza. Nie obawiasz się posądzeń o szarganie świętości?

Leszek Możdżer: – Jestem bardzo wrażliwy na krytykę, więc jeśli pojawi się jakaś lawina negatywnych opinii w związku z tym projektem, to będę musiał przemyśleć sprawę i z niego zrezygnować lub po przemyśleniu zarzutów zacząć go eksploatować z jeszcze większym przekonaniem. Krytyka zmusza do zadania samemu sobie poważnych pytań i to jest w niej najwartościowsze. Jeżeli chodzi o „Lutosphere” to nie wydaje mi się, żebyśmy przekraczali granice przyzwoitości, a publiczność, co pewnie sam zauważyłeś, reaguje raczej aplauzem.

Bo rzeczywiście, twoja żywiołowość, radość grania udziela się publice, także tej, a może przede wszystkim tej, która na co dzień nie słucha ani muzyki klasycznej, ani też nazbyt skomplikowanej muzyki improwizowanej...

Muzyka wykonywana na żywo ma w sobie zawsze coś magicznego, oczywiście pod warunkiem, że jest na przyzwoitym poziomie warsztatowym. Zawsze miałem szczęście do wybitnych partnerów na scenie, a ostatnio moja twórczość jest promowana przez media, co sprawia, że dużo ludzi przychodzi na koncerty chociażby po to, żeby mieć swoje zdanie. Przyznam szczerze, że wyczuwam od jakiegoś czasu, że publiczność na moich koncertach jest bardzo niejednolita, trudniej mi się nawiązuje z nią kontakt.

Kiedyś przychodzili tylko wtajemniczeni, miałem z widowni bardzo wyraźny, spójny komunikat, mogłem na bieżąco kreować przebieg napięcia. W tej chwili energia dobiegająca z sali jest bardzo wymieszana, siedząc przy instrumencie mogę polegać tylko na swoim przekonaniu, a jest to trudniejsze niż sądziłem.

Polityka 7.2005 (2491) z dnia 19.02.2005; Kultura; s. 60
Reklama