W środę drugiego marca mija 25 lat od śmierci Jarosława Iwaszkiewicza. Trwanie przez ćwierć wieku jakiej takiej pamięci o wielkim pisarzu jest w znacznej mierze zasługą wiernych jego przyjaciół i spadkobierców z „Twórczości”. W numerze 2/3 pisma kolejny blok materiałów Iwaszkiewiczowskich, frapujący – nieodmiennie – fragment „Dziennika” i korespondencja z Jerzym Lisowskim. Niesłabnącą mam fascynację Iwaszkiewiczem, zdaje mi się, że dość często o nim piszę, w miarę możności próbuję nazwać jego korzenie buninowskie, w ostatecznych rachubach na wskroś indywidualne tonacje.
W miarę poznawania kolejnych fragmentów coraz wyraźniej widać, że „Dziennik” Jarosława Iwaszkiewicza jest raptularzem bólu, zapisem bólów wszelakich, zawsze dojmujących, zawsze – przez to – osobistych i wstydliwych. Trochę oczywiście autor „Brzeziny” – zwłaszcza ze swoim marnym losem literackim – przesadza. Jak niekiedy zacznie biadać nad otaczającą go zmową milczenia i powszechnym ignorowaniem jego literackich zasług – miewa histerię. Ale w końcu miewał też Iwacha dotkliwych w okazywaniu wrogości i wzgardy antagonistów. Oto wklejony w karty „Dziennika” i pozostawiony bez słowa komentarza fragment jadowitego felietonu Kisiela: „Gdy czytam »Podróże do Włoch«, to krew mnie zalewa i wściekłość mroczy mózg na ten ekstrakt pretensjonalności, minoderii i autoreklamy. Znany autor używa Rzymu wyłącznie jako tła dla siebie samego, słowa »ja«, »mną«, »we mnie«, »o mnie« powtarzają się w nieskończoność, a opisy rzymskich sklepów i kościołów są pretekstem do opowiadania mało istotnych szczegółów z własnego żywota”.
Nie jestem ja oczywiście tak szalony, by teraz jednego czcigodnego nieboszczyka przed drugim, jeszcze czcigodniejszym, nieboszczykiem bronić – ale głupstwa w politycznym zacietrzewieniu Kisiel pisał zupełne.