Czerwcowe wybory – po oświadczeniu Belki – są dziś bliżej niż dalej, co poświadcza, że to premier ma sporo asów w rękawie. Termin nie został jednak ostatecznie przesądzony i zależeć będzie przede wszystkim od tego, co wydarzy się w SLD: czy znajdzie się w tym ugrupowaniu kilkudziesięciu posłów, którzy 5 maja opowiedzą się za uchwałą Sejmu w tej sprawie? Podawanie rządu do dymisji, co próbują wymóc na premierze liderzy Partii Demokratycznej, opozycja parlamentarna, a także zniecierpliwione media, jest rozwiązaniem złym. Prowadzi do chaosu, gdyż uruchamia konstytucyjną procedurę powoływania rządu, która w obecnym rozgardiaszu może się zmienić już tylko w farsę.
Marek Belka ma rację, gdy mówi, że najprostszą metodą jest samorozwiązanie parlamentu. Do tego potrzebna jest także wola opozycji, skłonnej dziś brakiem takiej decyzji obciążać wyłącznie SLD. Nie widać jednak żadnych rozmów z PSL, od którego postawy wiele zależy, oraz z posłami niezrzeszonymi, których jest spora grupa. Opozycja, jeżeli już po jakieś narzędzia sięga, to po takie, które żywot Sejmu raczej przedłużają. Tak należy interpretować oświadczenia PiS o impeachmencie dla prezydenta Kwaśniewskiego; wiadomo przecież, że przy obecnej sile parlamentarnej SLD takiej decyzji podjąć się nie da.
Jednak dla PiS jesienne wybory parlamentarne połączone z prezydenckimi są najlepszym rozwiązaniem. Lech Kaczyński jako kandydat na prezydenta może znacznie poprawić parlamentarny wynik tej partii, a to lepsza pozycja przetargowa przy ewentualnym tworzeniu przyszłego rządu. Tym bardziej że połączenie wyborów prezydenckich z parlamentarnymi jest kłopotem dla PO, która nie ma tak wyrazistego kandydata do prezydentury i dla której priorytetem są wybory parlamentarne.
Kalendarz, w którym wybory parlamentarne odbywają się 19 czerwca, natomiast pierwsza tura prezydenckich – połączona z referendum w sprawie traktatu konstytucyjnego – 29 września, jest dziś najlepszym z możliwych.