Całym sercem przyłączam się do walki o prawo kobiety do szacunku od pierwszego dnia ciąży [art. „Ronić po ludzku”, POLITYKA 5]. W swoim życiu przeżyłam ciążę przed i po 1989 r. Nic się nie zmieniło! Kolejne poronienie. Zszokowana siedzę na kamiennej posadzce, bo właśnie przywieźli kobietę już rodzącą. Przerażona krzyczę do salowej, że coś ze mnie wypadło. „A, to płód, pani wyrzuci do kosza”. Był 1988 r.
1992 r., wprowadzenie ustawy antyaborcyjnej. „Pani jest chyba w ciąży urojonej. W tym wieku i po tylu zabiegach (po każdym poronieniu ma miejsce łyżeczkowanie) to nie jest możliwe. Na pewno poleci”. Dziękuję za pocieszenie i do lekarza zgłaszam się po pięciu miesiącach. Helenka skończy za pół roku 12 lat... Nieważne, jaki lekarz, jaki szpital. Nie jestem przedmiotem, jestem podmiotem. Jeśli kogoś nie stać na współczucie, to proszę o ciszę.