Dziś polska średnia to 120 dzieci na sto kobiet. Żeby zapewnić proste zastępowanie pokoleń, każda kobieta powinna urodzić dwójkę. O przyroście można mówić dopiero powyżej tej średniej.
„Ja urodzę Państwu przynajmniej troje dzieci, a Państwo zabierze mi za to pracę, pensję i nadzieję na jakąkolwiek odmianę losu. Takiego!!!” – napisała jedna z internautek. Nieco łagodniej ujęła to inna: „Mam trzy fakultety i chciałabym jeszcze coś robić w życiu. Choć zawsze chciałam mieć przynajmniej dwójkę dzieci, to teraz jestem prawie pewna, że moja córeczka będzie jedynaczką. W zasadzie dla wszystkich jesteśmy kłopotliwe. Dla rządu, bo podczas urlopu macierzyńskiego płaci nam za nic; dla pracodawcy, bo przez matki ma zagrożone stanowisko pracy. Co w tej sytuacji pozostaje kobietom? Dokładnie to, co robią – odkładanie macierzyństwa na potem, czyli do czasu, aż ich pozycja zawodowa będzie ugruntowana, bycie matką tylko jednego dziecka albo całkowita rezygnacja z macierzyństwa”.
Matka zrestrukturyzowana
Młode kobiety bombardowane są sprzecznymi komunikatami. Z jednej strony świadomość wagi kontaktu z dzieckiem, długiego karmienia piersią, z drugiej skrócenie urlopów macierzyńskich i presja na karierę zawodową; już nawet nie dla ambicji, ale z prostego, ekonomicznego przymusu. Pogodzenie tego wszystkiego graniczy dziś z heroizmem.
Agacie wydawało się, że wybrała optymalny moment. Wiek: 29 lat, rok po ślubie, własne mieszkanie i stabilna praca menedżera w dużej francuskiej firmie. Gdy zaszła w ciążę, usłyszała od kolegów: Niezły numer wywinęłaś. Szef był bardziej powściągliwy, wiedział, że nie może jej zwolnić ze względu na kodeks pracy. Była dobrej myśli, na wyższe stanowisko przyjęto właśnie Francuzkę, która była w ciąży.