Archiwum Polityki

Nadpalone kartki

Kwiecień, rocznica powstańczego zrywu w getcie. Ale ja nie o tym. Jestem nasłuchiwaczem ech, czytelnikiem nadpalonych kartek z dziejów kabaretu, estrady, piosenki. Także tam, za murem. Niedawno wpadło mi w ręce opracowanie na temat rozrywki w warszawskim getcie, pisane dla zespołu dokumentalistów przez świadka i zarazem oskarżyciela. Z pozycji pryncypialnych. Zawsze spokrewnionych z fanatyzmem. Jak on ich nienawidził! Tyle lat minęło, lecz na stronicach pozostały ślady ognia. Autor sprawozdania widział światek szoł biznesu jako grzeszną Sodomę; głosy sprawiedliwych tłumiły dźwięki tandeciarskiej muzyczki, śmiech tych, co nadal przepadali za szmoncesami, łkania pieśniarek wyśpiewujących nekrologi umarłych miłości.

Opisywacz życia w Dzielnicy Zamkniętej zajął się drobiazgowo tłem, na którym jeszcze przed zbudowaniem murów pojawił się szoł biznes. Zaczął więc od wieczorów przedłużających się w noce: godzina policyjna sprawiała, że goście musieli się zasiedzieć, doczekać do rana. Czym wypełnić czas? Oczywiście, karty. Kartograjstwo zarówno w wariancie inteligenckim jak też i nuworyszowskim w szulerniach dla wtajemniczonych.

Na Gęsiej prosperował szemrany lokalik Pod krzywą latarnią. Właściciel tego domu gry zadbał o bezpieczeństwo bywalców. Kiedy wystawiona czujka alarmowała, że zbliża się patrol służby porządkowej – ściągano w dół żyrandol – ciężki żeliwny gruchot z wbudowanymi skrytkami na pieniądze i karty. Po chwili żyrandol podciągano w górę. Łapsy mogły myszkować po pokojach. Niczego trefnego nie znaleźli. Panowie siedzieli przy stole. Pili zbożową kawę i cienką herbatę. Reputacja szulerni rozsypała się jak domek z kart, kiedy jakiś pechowy gracz doniósł o sztuczce z żyrandolem. Przyjechali policjanci – żydowscy i granatowi. Z żyrandola wygarnięto bank – kilkanaście tysięcy złotych.

Polityka 13.2005 (2497) z dnia 02.04.2005; Groński; s. 96
Reklama