W Moskwie wyznawcy szowinistycznej idei dierżawnej, wielkoruskiej, ostrzegali: Rosja nie może sobie pozwolić na porażkę w Kijowie. Z kijowskiej wyprawy Putin wrócił jednak na tarczy. Triumf pomarańczowej rewolucji był dobitnym znakiem, że satelickie niegdyś republiki optują za inną orbitą. Wcześniej udowodniła to już Gruzja ze swoją rewolucją róż. Kto następny?
Już wiadomo – Kirgistan. Nosząca się na żółto, więc tulipanowa, opozycja wyszła na ulice. Tłum opanował siedziby rządu na południu kraju, w Osz i Dżalalabadzie, a potem w stolicy – Biszkeku. Sąd Najwyższy unieważnił wyniki niedawnych wyborów parlamentarnych. Obalony prezydent Akajew, fizyk atomowy, jedyny lider w regionie, który nie był wcześniej sekretarzem partii komunistycznej, dobrze się na początku lat 90. ubiegłego wieku zapowiadał. Upływ czasu przeistoczył go jednak we wschodniego satrapę, nielubiącego odmiennych poglądów, tłumiącego wolne media, zamykającego niewygodne mu indywidualności, zawłaszczającego dla swoich całe połacie gospodarki.
W Kirgistanie wojska – dla obrony władzy prezydenta Akajewa – było jak na lekarstwo. Więcej swoich żołnierzy mają tam Rosjanie w bazie Kant i Amerykanie rozmieszczeni w sektorze stołecznego lotniska Manas. Silni, mimo braku obecności militarnej, są też w stołecznym Biszkeku Chińczycy. Tak silni, że zmusili do zamknięcia ekspozytur islamskich separatystów wywodzących się z chińskiej, muzułmańskiej prowincji Sinciang. W sytuacji, gdy Chiny wyrastają na globalną potęgę, rośnie i strategiczna ranga Kirgistanu.
Moskwa i Pekin będą mieć twardy orzech do zgryzienia. Polityczna reorientacja Kirgistanu spowodować może reakcję łańcuchową w sercu Azji. Śladem Kirgizów mogą pójść Kazachowie, gdy głosować będą w 2006 r., oraz Uzbecy w 2007 r.