Chodzi, jak wszyscy wiemy, o przykutą do łóżka kobietę, od 15 lat, jak określają lekarze, w „permanentnym stanie roślinnym”, bez czucia i świadomości po ciężkim uszkodzeniu mózgu w wyniku ataku serca. Musimy jej mężowi wierzyć na słowo, bo żona nie spisała swojej woli w tej sprawie.
CNN i inne amerykańskie stacje telewizyjne od kilku tygodni non stop śledzą na żywo epilog tej tragicznej historii.
Globalna wioska pracuje pełną parą. Po naciśnięciu pilota widzimy wciąż te same, pokazywane w nieskończoność, obrazy nachylonej nad Terri i mówiącej coś do niej matki, twarz Terri, która zdaje się jakoś reagować na jej słowa i wodzić wzrokiem za trzymanym przez matkę balonikiem. Oglądamy dziesiątki lekarzy mówiących, że to tylko pozory, odruchy warunkowe – Terri nic nie widzi i nie czuje. Oglądamy setki prawników wyjaśniających, że sądy dokładnie zbadały sprawę i orzekły, że zgodnie z wolą męża należy ją odłączyć od podtrzymującej życie aparatury. Widzimy pikietujących pod sądami duchownych i świeckich działaczy ruchu Pro Life, dla których sprawa Schiavo stała się kolejnym frontem walki z cywilizacją śmierci. Widzimy senatorów i kongresmanów, którzy ich popierają, i komentatorów mówiących, że politycy robią to wyłącznie dla politycznej korzyści. Poznajemy dramat Terri i wokół Terri z jego komplikacjami i emocjami. Ale czy stajemy się przez to mądrzejsi?
Telewizyjny maraton z Terri Schiavo to kolejny gorący temat, następna wielka prawdziwa historia amerykańskiej telewizji. Zwłaszcza kablowe sieci informacyjne, z CNN na czele, eksploatują takie dramaty do końca, 24 godziny na dobę. Akurat w tym samym czasie wybuchła inna big story – szesnastolatek w indiańskim rezerwacie w Red Lake w stanie Minnesota zastrzelił 10 osób i na koniec samego siebie.