Klasyk felietonu... Kiedy tak o nim mówiono, Antoni Słonimski wykręcał się historyjką o leciwym poecie przesiadującym w kawiarni ze swoim kundelkiem. W kawiarni zjawiła się damulka, prosto od fryzjera, upozowana na kinowego wampa. Na smyczy ciągnęła psa z rodowodem jak stąd do hodowli najmodniejszych dziwolągów. Wtedy Korab-Brzozowski, bo tak nazywał się właściciel wielorasowca, objaśnił psisku sytuację:
– Popatrz, staruszku: obaj staliśmy się klasykami.
Znalazłem tę słyszaną na własne uszy anegdotkę w trzecim tomie „Kronik Tygodniowych 1936–1939” (Wydawnictwo LTW). Czy ten trzeci tom felietonów Pana Antoniego nie jest najciekawszy? Współautorem była przecież coraz bardziej przyspieszająca historia – szaleństwa totalitaryzmów, cynizm dyktatorów z coraz większą wprawą tresujących całe narody. To właśnie wtedy czeski pisarz Karel Čapek stawiał katastroficzną diagnozę: kilka pasikoników to szczegół w krajobrazie. Setki tysięcy – to plaga niszcząca wszystko. Podobnie jest z durniami.
Nie tracąc z oczu świata Antoni Słonimski w cotygodniowych „Kronikach” zajmował się swojskim podwórkiem. Tam również wiele się działo; „Poszukiwanie ludzi odbywa się na zasadzie »w prawo patrz«. Mamy obecnie okazję popatrzenia w prawo” – pisał A.S. Spoglądając w zalecanym kierunku dostrzegł zmianę: „Charakterystyczną cechą nowego stylu publicystyki jest, że zagadnienia istotne przykrywa się okrzykami demagogicznymi... Styl polega na starannym omijaniu argumentów i na operowaniu kategoriami emocjonalnymi...”. Czytam te dawno napisane zdania i wzdycham cichutko, że klasyk felietonu nie przewidział: od tego przecież zaczynają się zbawienne rewolucje moralne, dzieło fachowców od rządzenia.