Marszałek Włodzimierz Cimoszewicz w pierwszych dniach maja podda pod głosowanie wnioski o samorozwiązanie Sejmu. Zgodnie z oczekiwaniami nie zostaną one przyjęte. Zgodnie z zapowiedzią prezydent nie przyjmie dymisji rządu Marka Belki i wybory odbędą się pod koniec września.
Taki scenariusz polityczny jest dziś prawie pewny. W Sejmie tylko cudem udałoby się zgromadzić 307 głosów potrzebnych do skrócenia kadencji. Jedynie więc prezydent, przyjmując dymisję rządu, mógłby spowodować wcześniejsze wybory, ale ich termin niechybnie, nawet przy skracaniu wszelkich przewidzianych konstytucją okresów powoływania nowego rządu, wypadłby w środku lata. Przyjęcie dymisji premiera Belki mogłoby zresztą zaowocować powołaniem jakiegoś rządu zwanego „technicznym” (byłaby to przede wszystkim „technika” złapania na kilka miesięcy stanowisk i odpraw przysługujących członkom gabinetu), gdyż taki pomysł coraz śmielej błąka się po sejmowych kuluarach. Do tworzenia dziwacznej przejściowej konstrukcji byłaby gotowa znaczna część posłów SLD, Samoobrony (która nawet formalnie wystąpiła z taką inicjatywą do wszystkich partii), PSL i oczywiście grupa niezrzeszonych poszukujących coraz gwałtowniej list, z których jeszcze można byłoby wystartować w wyborach. W każdym razie zebranie 231 głosów akurat do powołania rządu „technicznego” jest możliwe. I to jest, niezależnie od intencji Marka Belki, który chce dotrzymać słowa i udowodnić, że zawierał kontrakt na rok, jeden z najważniejszych powodów, by prezydent dymisji obecnego premiera nie przyjmował.
Aleksander Kwaśniewski nie ma mocy, aby zmusić Sojusz do poparcia decyzji o samorozwiązaniu, może jednak kompromitujące projekty przetrwania do jesieni w jakiejś innej konfiguracji rządowej blokować. Politycy realizują więc scenariusz najgorszy z możliwych.