Archiwum Polityki

Sami swoi i nie swoi

Musieli opuścić swe rodzinne Kresy, które sprzymierzeni oddali w ramach targów wojennych Józefowi Stalinowi, i powędrowali na ziemie zachodnie i północne zwane Odzyskanymi. Mieli tu zapuścić korzenie, ale nie było to łatwe. Należeli do grona zwycięzców wojny, ale przez całe lata czuli lęk przed zwyciężonymi, przed ich powrotem. Co wtedy mieliby ze sobą począć, gdzie teraz powędrować, Polacy na odzysku?

Osadnicy zza Buga przyjechali do Lubomierza na Dolnym Śląsku latem 1945 r. Byli wśród nich żołnierze, którzy nie mogli po wojnie wrócić na swoje Kresy – młodzi chłopcy, kawalerowie. Mieli pomagać w zasiedlaniu miasteczka i okolicznych wsi.

Nie jechali towarowymi wagonami jak inni osiedleńcy – całymi rodzinami przez miesiąc i więcej na ziemie, na których mieli nadzieję żyć lepiej niż u siebie. Wzięli ze sobą trochę dobytku, kosy, sierpy i cepy. Cierpliwi, pracowici, szczerzy ludzie, jak to z Kresów.

Śniły im się po nocach rozległe równiny, na których gospodarz mógł zasiać zboże, posadzić kartofle. Chaty kryte nową słomą, z dobrego smolnego drzewa, i wygódki obok domów, i podłogi drewniane, na pewno nie z bitej gliny. I piece, na których starzy ludzie wygrzewali zimą kości.

A tu co? Duże murowane domy jak chlewy u dziedzica we dworze. Bez wygódek. Kto to widział, żeby iść za potrzebą w środku swego domu? A w domach wodociąg i kanalizacja założone przed półwieczem. I łazienki. Zamiast balii do mycia. Brzydkie, niewygodne domy. Zdrowie potracimy w tych szwabskich kamiennych budach.

I marna kamienista ziemia. Obca. Kościół za to chrześcijański, bo w Liebentahl przez wieki rządziły właścicielki – zakonnice w tutejszym klasztorze. Ale z obrazami świętych, których nigdy dotąd na oczy nie widzieli. Maternus, Nepomucen. A Kazimierz, Stanisław, Jadwiga – to gdzie?

Szarańcza

Rodzice Kunegundy Zacharzewskiej nawet się nie rozpakowali. Wszyscy się spodziewali, że lada miesiąc wybuchnie wojna Związku Radzieckiego z Zachodem i oni wrócą, jeśli nie do siebie, to do centralnej Polski. Znaleźli się tylko w poczekalni. Trzeba przeczekać. Walizki stały w pogotowiu.

Na początku Polaków było w Lubomierzu 40, a Niemców 1377.

Polityka 18.2005 (2502) z dnia 07.05.2005; Na własne oczy; s. 108
Reklama