Żeby uzmysłowić sobie majestat obecnego króla przestworzy, trzeba przed nim stanąć twarzą w twarz. Dane mi to było w fabryce pod Tuluzą i nie kryję, że byłem pod wrażeniem równie ogromnym jak sam samolot. Pasażerowie nie mają okazji tego doświadczyć – widzą maszynę z dala przez szybę lotniska, a gdy już wchodzą przez rękaw terminalu na pokład, mogą podziwiać tylko jej wnętrze.
Największy
A380 oglądany z bliska budzi podziw dla projektantów i budowniczych. Proszę wyobrazić sobie samolot wielkości sporego boiska piłkarskiego – długość jego kadłuba sięga 73 m, a rozpiętość skrzydeł 80 m. Grzbiet białego cielska, opasanego podwójnym łańcuszkiem ponad dwustu okien, to mniej więcej czwarte piętro przeciętnego bloku mieszkalnego, a niebieski pionowy statecznik tylnego usterzenia sięga dziewiątego piętra. Wszystko to, razem z pasażerami i załogą, waży 560 ton (a frachtowiec z pełnym obciążeniem nawet 590 ton) i lata z prędkością ponad 900 km/godz. A przy tym robi to ciszej i taniej niż jego wielki poprzednik Boeing 747. Wygląda na to, że przez kilkadziesiąt najbliższych lat będzie flagowym statkiem lotnictwa pasażerskiego.
Nasuwa się pytanie, co zadecydowało o rozmiarach nowego samolotu? Otóż gdy przed dziesięciu laty Airbus stworzył dział, który miał zaprojektować tę maszynę, poproszono największych przewoźników świata – potencjalnych jej nabywców – oraz przedstawicieli około 60 największych portów lotniczych o wyrażenie swoich oczekiwań. Tych drugich interesowały właśnie gabaryty – typowe stanowisko postojowe dla dużych samolotów na lotniskach to kwadrat o boku 80 m, w który powinna się wpisać nowa maszyna. Przewoźnicy zwracali uwagę głównie na wysoki poziom bezpieczeństwa, pojemność, niski koszt eksploatacji, łatwość obsługi technicznej oraz możliwość różnorodnej adaptacji – zależnie od potrzeb – kabiny pasażerskiej.