Kiedyś artyści wyrażali swoje poglądy w dziełach, teraz głównie w listach otwartych. Sztuka pisania listów otwartych stoi u nas na bardzo wysokim poziomie, chociaż nie wszyscy odbiorcy pewnie zdają sobie z tego sprawę. Z ciekawym przypadkiem epistolograficznym mieliśmy do czynienia ostatnio. Otóż grono wybitnych twórców filmowych, na czele z Wajdą, Zanussim i Kutzem, skorzystało z formuły listu otwartego – opublikowanego w postaci całokolumnowego ogłoszenia płatnego – aby uświadomić liderom Platformy Obywatelskiej, iż nie powinni tak lekceważąco jak do tej pory odnosić się do kwestii nowej ustawy o kinematografii. List był naprawdę pięknie napisany, tylko człowiek nieczuły mógłby przejść obojętnie obok zawartych w nim treści. Ale Donald Tusk w ogóle się nie wzruszył, odpowiadając, iż apel reżyserów to przejaw myślenia korporacyjnego i próba ucieczki z sytuacji beznadziejnej, w jakiej znaleźli się twórcy, których filmów nikt nie chce oglądać.
Nie trafia do polityków, ale też do wielu komentatorów, racjonalny argument, iż podobne rozwiązania stosowane są – i to z powodzeniem – w krajach Unii Europejskiej. Zupełnie zaś nie przekonuje zapewnienie, iż tylko w ten sposób możemy ocalić krajową kinematografię, której jednym z czołowych zadań jest budowanie narodowej tożsamości.
Charakterystyczna była również reakcja na fakt wykorzystania nazwisk kilku artystów dla budowania wizerunku nowo powstającej Partii Demokratycznej. Chcąc nie chcąc wszyscy mieliśmy wrażenie déj? vu: oto znowu próbuje się zdyskontować autorytet zasłużonych twórców, wspierających kiedyś Unię Wolności, a wcześniej zaangażowanych w dzieło budowy III RP.