Warszawą rządzi prezydent Lech Kaczyński, kandydujący już oficjalnie do urzędu prezydenta RP. Wspiera go formalnie koalicja PiS i LPR, bowiem Kaczyński współpracę z Platformą Obywatelską w stolicy dawno zerwał. Platforma w Warszawie ma trzech radnych, panią komisarz Hannę Gronkiewicz-Waltz i kłopoty, bowiem bojąc się podejrzeń o skorumpowanie tak zwanego układu warszawskiego zlikwidowała swoją organizację partyjną, jedną z największych w kraju. Jak z tą korupcją było, do dziś nie wiadomo, gdyż dziesiątki spraw skierowane przez urzędników prezydenta Kaczyńskiego do prokuratury jakoś nie mogą znaleźć finału, nawet w postaci aktów oskarżenia. Absolutorium z wykonania budżetu miasta dla prezydenta stolicy w żadnej mierze nie zależało więc od owych trzech opozycyjnych radnych PO. Taka groźba zawisła nad Lechem Kaczyńskim z powodu gier LPR, która na rozkaz Romana Giertycha odmówiła mu poparcia. Ostatecznie dzięki pozyskaniu dwóch radnych LPR i głosów tych, których jeszcze niedawno zwalczał, czyli tak zwanego korupcyjnego układu mostowego, Lech Kaczyński to prestiżowe głosowanie w Radzie Warszawy wygrał.
Rzecz cała ma charakter marginalny, tymczasem spięcie warszawskie stało się wręcz próbą dla przyszłego koalicyjnego rządu PO i PiS, a na Hannę Gronkiewicz-Waltz spadły gromy, że ośmieliła się skrytykować prezydenta stolicy. Spór zaabsorbował opinię publiczną w całym kraju, a wygrane absolutorium świętowano prawie jak przeprowadzkę do Pałacu Prezydenckiego.
Czy zażegnana awantura w stolicy coś o przedwyborczej polskiej polityce mówi? Oczywiście, że tak. W sytuacji, gdy dwie prowadzące w sondażach partie mają równe szanse wygrania wyborów, walka między nimi jest nieuchronna i każdy pretekst będzie dobry, by go wykorzystać. Tu wygrana jest na wagę urzędu premiera i narzucenia ważnych elementów programu przyszłego rządu.