Tadeusz Wawrzyniak, prezes Telimeny, widział już takie lustro na targach odzieżowych w Kolonii. Przypomina trochę bramkę na lotnisku, ale nie służy do wykrywania metalu, lecz skanuje sylwetkę przechodzącego. W ten sposób komputer zapamiętuje ją we wszystkich trzech wymiarach. Teraz zamiast rozbierać się i zakładać upatrzoną w sklepie bluzkę czy spodnie, wystarczy kliknąć jej symbol na klawiaturze i natychmiast zobaczymy się – odziani – w elektronicznym lustrze. Istnieje prawdopodobieństwo, że przy takiej zabawie zostawimy w sklepie więcej pieniędzy niż teraz.
Nie wiadomo, kiedy lustra-przymierzalnie pojawią się w Polsce, ale nietrudno zgadnąć, że pierwsze wprowadzą je młodzieżowe sklepy. Najpoważniejsi kandydaci to obecna na naszym rynku szwedzka sieć Hennes and Mauritz, a może hiszpańska Zara. Liczy się także polski producent odzieży LPP, który uważnie podpatruje, jak zachodnie firmy podbijają nasz rynek i stara się je naśladować. To w ich sklepach kłębią się tłumy, kiedy inni narzekają na recesję.
Igłą świata nie podbijesz
Nie tylko Polacy obawiają się, że zaleją nas obcy. Ta sama zgryzota gnębi Amerykanów, którzy widzą, że w żadnym sklepie przy nowojorskiej Piątej Alei nie ma kolejek, ale w H & M trzeba postać zarówno przed kasą jak i przymierzalnią. Zauroczonych szwedzką ofertą młodych klientów widzi też w centrum Frankfurtu właściciel odzieżowej firmy niemieckiej. Jeszcze kilkanaście lat temu, aby sprostać zagranicznej konkurencji, przeniósł produkcję do Polski, bo tu robocizna o wiele tańsza od niemieckiej. Dziś, aby się utrzymać na rynku, ucieka na Ukrainę, do Mołdawii albo najlepiej od razu na Filipiny. Polskie firmy, dla których jedyną receptą na przetrwanie był tak zwany przerób (szycie na zlecenie z powierzonych materiałów), wkrótce mogą stracić zagranicznych klientów.