Działacze SLD i PSL zmusili do dymisji ministra rolnictwa oraz szefa najważniejszej agencji rządowej, ponieważ pracę w niej straciło kilkuset ich krewnych i znajomych. Błąd dotychczasowego prezesa Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa Jerzego Millera był tym bardziej niewybaczalny, że długą listę osób, których nie można ruszyć z posad, otrzymał tuż po nominacji (naprawdę i dosłownie – istniała taka lista).
Moment ataku na ministra, który nie chciał zdymisjonować prezesa, wybrano idealnie – premier nie mógł narazić się niezadowolonym działaczom SLD w przededniu kongresu. Z kolei PSL chodziło o to, aby Jerzy Miller nie zdążył złożyć do prokuratury doniesienia na liczne nieprawidłowości, jakie zastał w Agencji.
Pieniądze podatników marnowano w niej na wiele sposobów. Tworzono najbardziej okazałe biura niekoniecznie tam, gdzie będzie najwięcej wniosków o dopłaty. Zatrudniano ludzi nie zastanawiając się, czy mają właściwe kompetencje do obsługi systemu IACS. Omijano prawo, zlecając remonty zakładom przywięziennym (wtedy można nie ogłaszać przetargu), po czym one przekazywały zlecenie firmom prywatnym. I co najważniejsze – renegocjując umowę z wykonawcą systemu IACS nie sprecyzowano nawet jej przedmiotu. Teraz potrzebny jest kozioł ofiarny, na którego można będzie zwalić błędy poprzedników.
Najgorsze jest to, że system IACS konstruowano nie tak, aby przede wszystkim służył rolnikom. Żeby tak się stało, niepotrzebna jest w ogóle rozbudowana sieć powiatowych biur ARiMR. Zamiast gonić rolnika dwa razy do powiatu (żeby wziął wniosek i potem żeby oddał już wypełniony) – można stworzyć mu warunki, aby to samo zrobił w gminie. Nieprawdą jest, że na ten prosty pomysł wpadł dopiero Jerzy Miller. Głośno mówili o tym pracownicy ośrodków doradztwa rolniczego, ale ignorowano ich.