Górska wioska Ainów, jednej z chińskich mniejszości etnicznych; rzeka oddziela ją od Birmy. Wczesnym rankiem z domów wymykają się kobiety, mężczyźni i dzieci. Wędrują w krzaki nad rzekę. Na ten widok świnie podrywają się z legowisk i drobnym truchtem biegną za ludźmi. Kucający odganiają patykami co bardziej niecierpliwe zwierzęta.
Cztery godziny lotu samolotem na północny wschód leży Pekin. Najbardziej reprezentacyjny punkt stolicy to plac Niebiańskiego Spokoju (Tiananmen) i brama do pocesarskiego Zakazanego Miasta. Mao Zedong dobrodusznie patrzy na turystów z kilkumetrowego portretu na murze.
Niedaleko bramy sklep z pamiątkami i ubikacje. W łazience wypucowane kafelki, papier toaletowy, zapach jaśminu; zachodnie muszle toaletowe i przytłumiona chińska muzyka. Dwie sprzątaczki co pięć minut pucują podłogę. Wyprężony odźwierny ma mundur z błyszczącymi guzikami i biały ręcznik na przedramieniu.
Szalety mają pachnieć
– Toalety to sprawa, o której nie mówi się publicznie – grzmi przed rozpoczęciem Światowego Szczytu Szaletów w listopadzie 2004 r. Jack Sim z Singapuru, jeden z organizatorów. – W przeszłości obalono już wiele społecznych tabu; kwestia toalet jest jednym z ostatnich zakazanych tematów.
Na szczyt przybyło 400 delegatów z całego świata. Zaplanowano warsztaty poświęcone m.in. najnowszym technologiom w dziedzinie sanitarnej i strategiom zarządzania szaletami. Pekin wybrano nie przez przypadek. Na czas letnich igrzysk w 2008 r. władze chcą pokazać światu inne miasto.
W 2005 r. norma w Pekinie to nadal kilka dziur w betonie, ścianki działowe metrowej wysokości i brak porządnej kanalizacji. Ale już toalety w okolicy atrakcji turystycznych wyglądają inaczej. Do olimpiady wszystkie szalety mają pachnieć jaśminem.