W „Polityce” z 14 maja artykuł Jacka Żakowskiego „Rewolucja zgliszcz czy nadziei”. Na wstępie zdanie: „Nie jest prawdą, że rewolucja moralna, która się w Polsce zaczęła, musi się potoczyć według rujnującego francuskiego schematu”. Z kolei w ramce, wytłuszczonymi literami: „Bilans szukających rewanżu rewolucji – francuskiej, rosyjskiej – był katastrofalny”. Zaiste cokolwiek jednostronna to opinia o Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Pomyśleć, że ten głupi Goethe patrząc na żołnierzy rewolucji odpierających Prusaków pod Valmy 20 września 1792 r. zawołał z entuzjazmem: „Tego dnia i w tym miejscu zaczęła się nowa epoka w dziejach świata!”, które to słowa widnieją dzisiaj na pomniku Kellermanna. Pomyśleć, że ten „katastrofalny bilans” rewolucji obejmuje choćby Deklarację Praw Człowieka i Obywatela. I nie tylko.
Nie wiem, co ma na myśli Żakowski pisząc o „rewolucji szukającej rewanżu”. Monarchia francuska końca XVIII w. jest przeżartym korupcją anachronizmem. Ludwik XVI jest może poczciwiną, ale przede wszystkim durniem zajmującym się polowaniami (w latach 1774–1787 padło z jego ręki, jak sam pedantycznie wyliczał, 189 251 sztuk zwierzyny, w tym 1274 jelenie), ucztami i ślusarstwem, nie mającym natomiast pojęcia o aspiracjach narodu ani nawet o mierze deprawacji swojego najbliższego otoczenia. Słynna sprawa naszyjnika królowej jest oczywiście groteskowa, pokazuje jednak, jak nisko stoczyła się już dworska elita władzy. W tej sytuacji wystarczy jedna iskra. I rzeczywiście pada ona na prochy 14 lipca 1789. Zdobycie Bastylii ma czysto symboliczny charakter, symbol jednak nie w samym opanowaniu twierdzy, bardziej w tym, że paryżanie w dwadzieścia cztery godziny oskardami, łomami, gołymi rękami, rozebrali budowlę do fundamentów.