Staszek Obirek uciekł do zakonu przed obłudą i miernotą gierkowskiej Polski. Po maturze w 1975 r. zapisał się na teatrologię na UJ i nie myślał, żeby być księdzem. Do Krakowa przywędrował ze ściany wschodniej; w Narolu na Rzeszowszczyźnie chował się w tradycyjnej katolickiej rodzinie, jeden z siedmiorga dzieci ojca-spawacza, którego ojciec z kolei jeszcze przed wojną pracował przy dworze, i matki-chłopki. I po coś ty, Staszek, takie rzeczy gadał – prawi dziś matka synowi-jezuicie, któremu przełożony zakazał kontaktów z mediami po przedrukowaniu w polskiej prasie zagranicznego wywiadu. Obirek dał go po śmierci Jana Pawła II. W Narolu gadają, że wywiad był zemstą Obirka za to, że nie wybrano go na papieża. Narolski lud sam tego chyba nie wymyślił.
Wywiad nagłośnił deputowany Platformy Obywatelskiej do Parlamentu Europejskiego Bogusław Sonik – kiedyś działacz opozycji demokratycznej w Krakowie, w latach 80. emigrant polityczny na paryskim bruku. Sonik uznał, że wywiad Obirka dla belgijskiej gazety „Le Soir” jest „radykalną krytyką pontyfikatu Jana Pawła II” i łamie dobre obyczaje, bo z takimi krytykami nie występuje się zaraz po śmierci krytykowanego.
To nie pierwszy kłopot z księdzem Obirkiem. W 2002 r. popadł w tarapaty za wypowiedź dla, „Przekroju”. Na pytanie, co jest „złotym cielcem” dla Kościoła w Polsce, odpowiedział: „papież”. Miał na myśli kult, który zamienia papieża-Polaka w przedmiot bałwochwalstwa. – Przez ileś akapitów próbowałem tłumaczyć, jak to rozumiem – opowiadał mi ks. Obirek lata temu w klasztorze jezuitów w Krakowie – ale oczywiście to nie zostało uwzględnione, w recepcji popularnej zostałem mniej więcej zrównany z Jerzym Urbanem.