Nazwa strategii militarnej w Iraku „szok i przerażenie” brzmi jak tytuł filmu grozy. Oto rusza nawała wojsk amerykańskich siejąc zamęt w oddziałach przeciwnika, pustosząc miasta i wsie, niszcząc nieprzyjaciela, gdziekolwiek się pojawi. To nie są słowa, które wzbudzają u odbiorcy spokój i pewność sukcesu kampanii militarnej. Stanowią raczej zapowiedź wojennej apokalipsy. „Szok i przerażenie” to wymarzone hasło dla propagandy ministra Goebbelsa i taktyki marszałka Żukowa. Ale po co ono Amerykanom, którzy przecież nie chcą zmieniać Iraku w pogorzelisko, ale wyzwolić kraj spod władzy tyrana?
„Ten zwrot użyty w odniesieniu do operacji w Iraku nie jest zbyt szczęśliwy” – mówi 62-letni Harlan Ullman, były amerykański pilot, jeden z twórców doktryny „szok i przerażenie”. W połowie lat 90. Ullman prowadził siedmioosobowy zespół taktyków wojskowych. Ich zadaniem było opracowanie „alternatywnych koncepcji misji bojowych, mogących stanowić podstawę przyszłego działania amerykańskich sił zbrojnych”. W wyniku prac powstał raport, którego założenia rzeczywiście wykorzystano przy przygotowywaniu kampanii irackiej. A jego główne hasło zostało podchwycone zarówno przez rzeczników Pentagonu jak i przez przeciwników tej wojny. Dla tych drugich słowa „szok i przerażenie” jednoznacznie zdradzają prawdziwe cele kampanii w Iraku: brutalne sianie terroru i zniszczenia.
„To kompletnie błędne podejście – mówi Ullman. – Istotą naszej taktyki jest osiągnięcie celu militarnego przy wyrządzeniu minimum szkód materialnych i spowodowaniu minimum ofiar w ludziach. Chodzi o to, aby możliwie najszybciej zastraszyć wroga i zmusić go do poddania się przy zastosowaniu zmasowanej siły militarnej na niespotykanym dotąd poziomie technologicznym.