Królowa Bona (1494–1557) nie miała łatwego życia. W dwudziestej czwartej wiośnie opuścić musiała dwór mediolański, by zjechać do zimnego i ponurego Krakowa, gdzie czekał na nią o 27 lat starszy, świeżo owdowiały król Zygmunt, zwany Starym.
Szok kulinarny, spowodowany różnicą pomiędzy wyrafinowaną kuchnią włoską a tym co oferowano na Wawelu, musiał być ogromny. Wprawdzie Bona przyjechała z własnym dworem (kucharze, ogrodnicy, specjaliści od win), ale w znacznej mierze skazana była na miejscowe produkty.
Ówczesna kuchnia polska była, jak powiada Janusz Tazbir, mało urozmaicona, a za to słona, pieprzna i tłusta. Tazbir pisał o czasach Henryka Walezego, który po niespełna rocznym pobycie w Polsce po prostu uciekł do Francji, za Bony było jeszcze gorzej. Wprowadziła ona jednak do naszej kuchni jarzyny (do dziś używamy nazwy włoszczyzna) i urozmaiciła przyprawy. Walezy niczego polskiej kuchni nie zdołał zaszczepić.
Wcześniej jakiś wpływ na polską kuchnię wywarł Ludwik Węgierski, a przede wszystkim jego córka Jadwiga wydana za Jagiełłę. Później Stefan Batory, który utrwalił wpływy węgierskie. U schyłku Rzeczypospolitej czasy saskie stały się symbolem obżarstwa, ale była to kuchnia mało wyrafinowana. Nie potwierdzała się zasada dialektyki, że ilość przechodzi w jakość.
W ciemną noc zaborów wkraczaliśmy więc z marną tradycją kulinarną. W zaborze rosyjskim, poza nielicznymi wykwintnymi restauracjami, które pojawiły się w XIX w., jadano potrawy niewymyślne, mączne, którym towarzyszyły smażone jarzyny. Również związek z Prusami nie zapłodnił polskiej kuchni. Natomiast zabór austriacki przyniósł prawdziwą rewolucję kulinarną, której dobroczynne skutki odczuwamy do dziś. Pod tym względem Habsburgowie wprowadzili nas do Europy.
Mieszały się w zaborze austriackim wpływy wielu kuchni.