Sejmowa komisja śledcza ma swoje gwiazdy i outsiderów, ma też szefa – wicemarszałka Tomasza Nałęcza, który budzi ostatnio zainteresowanie nie tylko posłanki Renaty Beger z Samoobrony. Wiele wątpliwości w jego przypadku wzbudza nie tyle fakt, że zna osobiście kilku świadków, których komisja przesłuchiwała, ale to, że wchodzi często i nader chętnie w rolę komentatora jej działań. Nałęcz pytany o tę kwestię konsekwentnie powtarza, że jego medialne wypowiedzi na temat komisji jego zdaniem nie są niczym złym. Przeciwnie, wzmacniają jawność jej prac, która jest tu jedną z głównych wartości. – Granica debaty, jaką sobie stawiam, dotyczy wchodzenia w publiczny spór z innymi członkami komisji. Staram się tego unikać. Mimo to Nałęcz przyznaje, że na początku działalności komisji wydawało mu się, iż można przeprowadzić rozgraniczenie między jego rolą w tym gremium a rolą felietonisty tygodnika „Wprost”. – Z punktu widzenia felietonisty wydało mi się interesujące, że w telewizji publicznej pozytywnie przedstawia się wizerunek Lwa Rywina, a nie zauważa się, jak poważny ciąży na nim zarzut – mówi Nałęcz o swoim najbardziej kontrowersyjnym tekście „Glejt bezkarności”. – Po uwagach kolegów, że takie komentowanie nie powinno mieć miejsca, postanowiłem tego więcej nie czynić. Zdaniem Nałęcza oczekiwanie, że członkowie komisji będą jak ze spiżu i wyłączą się z debaty publicznej, zgodnie z modelem amerykańskim, jest jednak nieuzasadnione. – Komisja śledcza to przede wszystkim komisja sejmowa. Chociaż w trakcie przesłuchiwania świadków posługujemy się kodeksem postępowania karnego, komisji nie należy porównywać do prokuratury ani tym bardziej do sądu.