Pani Jadwiga Juszczak z Torunia przynajmniej raz do roku stara się wyrwać z rutyny życia księgowej. Razem z mężem urzędnikiem i dwoma synami jeżdżą w polskie góry. W zeszłe wakacje wybrali Bieszczady. Paliwo do samochodu kosztowało 350 zł. Na noclegi w wynajętych kwaterach przeznaczyli prawie 600 zł. Drugie tyle pochłonęło wyżywienie i wydatki na drobne przyjemności. W sumie około 1500 zł. – To były cudowne wakacje – wspomina pani Jadwiga – niestety, nie wiem, czy również w tym roku pozwolimy sobie na podobny wypad. Starszy syn będzie w czerwcu zdawał na studia. Kursy przygotowawcze pożerają lwią część budżetu domowego Juszczaków i być może z urlopu trzeba będzie zrezygnować. W podobnej sytuacji znajduje się coraz więcej polskich rodzin.
Czarne chmury nad ich wakacyjnymi planami mogą się jednak rozwiać, jeśli rząd wprowadzi w życie pomysł Ministerstwa Gospodarki i Polskiej Agencji Rozwoju Turystyki (PART). Według ministra Hausnera, od 2004 r. pracodawcy będą mogli swym pracownikom wydawać bony turystyczne. Pani Jadwiga razem z mężem w najlepszym razie może liczyć na bony o wartości 800 zł rocznie. To powinno pomóc w sfinansowaniu wakacyjnego wyjazdu.
– Te plany na pierwszy rzut oka kojarzą mi się z poprzednim systemem, z wczasami pracowniczymi – mówi Zofia Kiełpińska, naczelnik wydziału turystyki i sportu w urzędzie miejskim w Zakopanem. W zimowej stolicy Polski, podobnie jak w innych znanych kurortach – Mikołajkach, Ustce, Karpaczu, Ciechocinku – z sentymentem wspomina się tamte czasy. Wtedy tłumy pracowników ze skierowaniami ciągnęły na dofinansowywane przez zakłady pracy urlopy.