„Z ręką na sercu muszę przyznać, że rak był najlepszą rzeczą, jaka kiedykowiek mi się przydarzyła” – pisze Lance Armstrong wielokrotny zwycięzca Tour de France w autobiografii „Mój powrót do życia” . Słowa Armstronga mają głęboki sens. Przed 1996 r. był on dobrym kolarzem – mistrzem świata, najmłodszym zwycięzcą etapowym w historii Tour de France. Był również arogantem, egocentrykiem nieumiejącym jeździć zespołowo, mistrzem bezsensownych ucieczek, które niekiedy kosztowały go zwycięstwo w wieloetapowych wyścigach. Po zwycięstwie nad rakiem Amerykanin pozbył się sportowych niedostatków, wygrał cztery wyścigi dookoła Francji, stał się legendą kolarstwa i dobroczyńcą, który pieniędzmi i sławą wspiera walkę chorych na raka ze śmiercią. Choroba dała Armstrongowi coś, o czym większość z nas marzy i czego nigdy od losu nie dostanie – drugą szansę w życiu. Książka „Mój powrót do życia”, jak mówi podtytuł, opowiada „nie tylko o kolarstwie”. Jest to w istocie pamiętnik z okresu dojrzewania człowieka, którego natura wyposażyła w nieprzeciętnie silny organizm i nadzwyczajną wolę walki. Nie ma tu może wielkiej literatury – styl książki jest miejscami toporny, a tłumacze nie ułatwiają zadania czytelnikowi – jednak z opowieści o życiu, śmiertelnej chorobie i „zmartwychwstaniu” Amerykanina wyłania się współczesny mit kultury masowej: historia o sensie ludzkiego wysiłku, celowości znoszenia bólu i nadziei, która znajduje spełnienie. Relacja Armstronga to również niezwykły dokument codziennego znoszenia bólu – zarówno na szosie podczas wyścigu czy treningu kolarskiego jak i w walce z rakiem. „Jazda na rowerze jest tak ciężka, wysiłek tak wielki, że ma właściwości oczyszczające.